Obrazek 1

Obrazek 1

25.02.2016

You've got a face not spoiled by beauty, I have some scars from where I've been...

YOU'VE GOT EYES THAT CAN SEE RIGHT THROUGH ME
YOU'RE NOT AFRAID OF ANYTHING THEY'VE SEEN
Imię i nazwisko: Heathcliff Linton Earnshaw
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 144 lata
Data urodzenia: Prawdopodobnie styczeń 1870
Pochodzenie: York, Wielka Brytania
Rasa: Wampir
Stanowisko: Chirurg i lekarz mafii; równocześnie jeden z członków wampirzej starszyzny
Status prawy: Nienotowany
Status cywilny: Wdowiec
Partner: You're breaking into my imagination, whatever is there it's your to take. brak
Potomstwo: Brak
Krewni:
  • Nieznani rodzice biologiczni
  • Catherine i Linton Earnshawowie - przybrani rodzice, zmarli w wieku 56 i 61 lat
  • Hindley Edgar Earnshaw - przybrany brat, starszy o 9 lat, zmarły w wieku 41 lat na niewydolność wątroby
  • Isabella Earnshaw - przybrana siostra, starsza o dwa lata, zmarła w wieku 44 lat na suchoty
  • Christine Kenneth - przybrana siostra, lat 22
Osobowość: O Heathcliffie Lintonie Earnshawie powiedzieć można niejedno, i z pewnością nie znajdzie się osoba, która zdolna będzie opisywać go w samych superlatywach, więcej w nim bowiem wad i skaz niż cech typowych dla pozytywnego bohatera. To człowiek wyjątkowo skryty, który wszystkie swoje tajemnice chowa głęboko w sobie, i z pewnością zabierze je do grobu, a jednak mimo całego tego bycia zamkniętym w sobie nie sposób nazwać go kimś potulnym czy łatwym do zdominowania. Choć wydaje się być opanowany i spokojny, w rzeczywistości ma bardzo słabe nerwy - jest dosłownie jak bomba nuklearna, która tylko czeka na odpowiedni moment by wybuchnąć. Władczy i lubiący czuć władzę nad innymi, stara się podporządkować sobie najbliższe otoczenie i osoby w nim przebywające, niezależnie, czy jest to jego własna siostra, czy starsza pani z naprzeciwka, której imienia jakoś nigdy nie potrafił zapamiętać. A mimo to ma w sobie coś, co przyciąga innych jak magnes - jego nietuzinkowa uroda i atrakcyjność w połączeniu z dobrymi manierami wpojonymi jeszcze w dzieciństwie dają naprawdę zabójczy efekt. A mimo wszystko jednak wciąż pozostaje tym samym agresywnym, łatwo wpadającym w gniew furiatem, jakby na przekór swoim czysto oświeceniowym poglądom nadzwyczaj skorym do rozwiązywania wszelkich sporów przy użyciu czystej siły fizycznej. Co dziwniejsze, są to zachowania w stu procentach nabyte - w dzieciństwie Heathcliff nigdy nie przejawiał jakiegokolwiek zamiłowania do przemocy, jednak pod wpływem śmierci rodziny, długoletniej samotności i nieodwzajemnionego uczucia, jakie od lat żywi do swej przybranej siostry, Christine, stał się zawistną, okrutną kanalią kryjącą się pod maską dobrych manier i uroku osobistego. Cyniczny i z tendencją do używania sarkazmu bądź ironii, zawsze musi postawić na swoim i wręcz nie znosi, kiedy ktoś - ktokolwiek - próbuje sprzeciwiać się jego decyzjom lub osądom; to jedno potrafi wprowadzić go we wściekłość tak ogromną, że mężczyzna nie wie nawet gdzie się znajduje ani co robi dopóki emocje nie opadną na tyle, by furia przestała go zaślepiać. Dodatkowo nienawidzi tych okropnych chwil, gdy coś mu nie wychodzi - staje się wtedy nerwowy i nadzwyczaj kąśliwy dla otoczenia. Niejednokrotnie zdążył już przekonać się na własnej skórze, jak działa świat, ale wciąż nie rozumie, że nie wszystko jest tylko czarne albo tylko białe - nie pojmuje, że istnieje niezliczona ilość odcieni szarości kryjących się między jednym a drugim, i wszystko dzieli na to, co mu odpowiada, i całą resztę, która powinna zniknąć bez śladu. Może dlatego też nie można nazwać go realistą - żyje raczej we własnej rzeczywistości, poukładanej według jego własnych zasad i przez to piękniejszej, której za nic nie chce opuszczać, a ludzie mu bliscy pozwalają mu żyć w tym dziwnym stanie, w którym granica między jawą a wyobraźnią niejednokrotnie zaciera mu się przed oczyma. Rzadko miewa wyrzuty sumienia - jego mentalność i poczucie dobra i zła zostały do tego stopnia wypaczone, że rzadko potrafi określić, co jest naprawdę dobre, a co złe. Można powiedzieć, brak mu kręgosłupa moralnego. Nie obchodzi go, komu w swoich działaniach pomaga, a komu szkodzi - liczy się tylko on i jego satysfakcja z wykonanej pracy oraz otrzymanego efektu. Dla osiągnięcia postawionego przed sobą celu potrafiłby zrobić dosłownie wszystko, nawet jeśli miałoby to oznaczać sięgnięcie do naprawdę drastycznych środków i metod działania. Nie ma najlepszego kontaktu z ludźmi, głównie ze względu na swoją opryskliwość i cynizm, lecz jeśli tylko chce, potrafi być osobą nad wyraz kulturalną, wręcz urzekającą w swym zachowaniu. Mimo to nie ma oporów przed wyciąganiem w kontaktach z innymi bolesnych dla nich tematów. Czy oznacza to, że Heathcliff jest osobą sadystyczną, zdolnym manipulatorem? Tak, z pewnością. Wręcz uwielbia rozstawiać innych po kontach, nadzorować ich pracę, rozkazywać, czuć, że ma władzę. Poczuciem własnej wyższości próbuje zrekompensować sobie to dziwne uczucie pustki i tęsknoty, tę lukę, którą pozostawiła po sobie zmarła rodzina i ukochana, którą tylko powiększa nieświadomie odrzucająca go siostra - lukę, którą kiedyś wypełniało bijące serce.
Aparycja: Heathcliff jest kościsty, i widzi to dosłownie każdy, niezależnie od tego jak bardzo wampir stara się ukryć swoje wystające obojczyki i ręce, które sprawiają wrażenie tak delikatnych i kruchych, jakby miały rozsypać się jeśli tylko ściśnie się je odrobinę mocniej. Był taki zawsze - już od chwili, gdy jako pięciolatek trafił do domu państwa Earnshawów, i choć karmili go dobrze, nie przytył więcej niż marne parę kilogramów. Nie szczyci się tężyzną fizyczną - wręcz przeciwnie, brak mu tkanki tłuszczowej, a i umięśnienia nigdy nie udało mu się wypracować. Być może właśnie dlatego ogromną wagę przykuwa do ubioru; zakrywając to, czego nienawidzi we własnym wyglądzie, stara się odwrócić uwagę - zarówno swoją, jak i wszystkich wokół - od chorobliwie wręcz bladej skóry, szczupłych ramion i ogółem rzecz biorąc dość nieproporcjonalnej budowy ciała, chudego i za razem wysokiego na nieco ponad metr osiemdziesiąt trzy. Jedynym, co zdaje się w pełni akceptować w swym własnym obliczu, jest twarz o ostrych, twardych rysach, wypłowiałej czuprynie ciemnoblond włosów i surowych oczach w kolorze bladego szmaragdu wpadającym w szarość. Nie kryje także długich, szczupłych palców, które pomimo pozornej delikatności potrafią zacisnąć się z miażdżącą siłą jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Życiorys: Dokładna data oraz miejsce urodzenia Heathcliffa nie są znane, podobnie zresztą jak imię nadane mu przy narodzinach. Tożsamość i los jego biologicznych rodziców również pozostają tajemnicą - prawdopodobnie zmarli w wyniku zabójczej w XIX wieku gruźlicy, osieracając jedynego syna. Chłopiec w wieku pięciu lat przygarnięty został przez Lintona Earnshawa, bogatego angielskiego ziemianina. Znajda nie przypadł do gustu ani żonie mężczyzny, ani dwójce jego własnych rodzonych dzieci, Hindleyowi i Isabelli, którzy od samego początku wraz ze służbą patrzyli na chłopca krzywo. Pani Earnshaw zmarła jednak w dwa lata później, dzięki czemu nazwany po jej zmarłym we wczesnym dzieciństwie Heathcliff nie odczuł z jej strony wielu przykrości. Wkrótce potem los żony podzielił pan Earnshaw, jedyny członek rodziny, który traktował swego przybranego syna jak kogoś, z kim łączyły go najprawdziwsze więzy krwi, a nie jak zwykłą przybłędę i znajdę, któremu poszczęściło się w życiu i jednego dnia trafił z brudnej, zimnej ulicy do ciepłego, jasnego domu, a służący umyli go, przebrali w nowiusieńkie ubrania i posadzili przy stole przed parującym talerzem świeżo ugotowanej zupy warzywnej. Pan Earnshaw rozumiał chłopca i kochał go mimo faktu, iż nie byli spokrewnieni. Po jego śmierci dom Earnshawów bardzo się zmienił; posiadłością zaczął zarządzać dorosły już wtedy Hindley, zawsze zazdrosny o uwagę, jaką ojciec poświęcał przybranemu bratu. Bez skrupułów znęcał się nad chłopcem psychicznie i zmuszał do wykonywania ciężkich prac w stajni lub polu, często przekraczających siły dziecka, pragnąc usłyszeć to upragnione "jestem zmęczony, proszę, pozwól mi odpocząć". Ale Heathcliff nigdy o nic nie prosił, nie ważne, jak bardzo był znużony pracą. Nie błagał też ani nie kajał się, gdy zrobił coś, co nie spodobało się nowemu panu Earnshawowi i był zmuszony spać w psiarni. W siostrze także nie znajdował oparcia - zapatrzona w siebie i samolubna, Isabella bardziej przejmowała się nową sukienką, którą dostała od kolejnego zalotnika przekraczającego próg posiadłości, niż losem przybranego brata. Heathcliffowi nie żyło się dobrze, a jednak z drugiej strony wiedział dobrze, że jeśli odejdzie, nie będzie miał nic - dachu nad głową, wyżywienia, ubrań, które mógłby narzucić na grzbiet, by nie zmarznąć w zimną grudniową noc, gdy przyszłoby mu nocować na ulicy jak bezdomnemu. Wystarczająco dużo zaznał w życiu głodu i zimna, by wiedzieć, że nie chce do nich wracać. I udawało mu się to przez długi czas; przynajmniej dopóki w wieku dwudziestu czterech lat nie trafił do wojska. Szybko jednak okazało się, że ma sprawne palce i pewne ręce, przeszedł więc pospieszny kurs i zaczął pracę jako pomoc chirurga polowego. Wielka Brytania toczyła walki z każdym i wszędzie, mężczyzna miał więc wiele pracy, wiele podróżował i wiele widział. Poznawał obce kultury, wzbogacił się znacznie dzięki dobre passie w karty, a gdy wrócił do rodzinnej Anglii, nie był już pomocą chirurga polowego - był wykwalifikowanym lekarzem z ogromnym doświadczeniem, pieniędzmi i zaskakującą zdolnością pracowania pod presją. Nie wiadomo, kto i kiedy dokładnie przemienił go w wampira, Heathcliff jednak szybko nauczył się opanowywać rządzę krwi, szczególnie w obecności rannych. Był jednym z tych opanowanych, chłodnych doktorów o nienagannej reputacji. Kupił posiadłość w Londynie i zaczął robić karierę, a z przybranym rodzeństwem nie skontaktował się nigdy więcej. W wojsku służył jeszcze dwukrotnie podczas obu wojen światowych, nigdy jednak nie rozważał pozostania tam na stałe; za bardzo przywiązał się do swej nowej posiadłości, by móc spokojnie opuścić ją, zostawiając całkowicie bez opieki cenne księgi i woluminy, które nabył podczas swych licznych podróży. I właśnie wtedy, dwadzieścia dwa lata temu, na jego drodze stanęła miłość jego życia. Maria była rodowitą Angielką, którą chłopak zostawił gdy tylko dowiedział się, że zaszła w ciążę. Byli ze sobą szczęśliwi przez okrągłe sześć miesięcy, aż do pamiętnej nocy, gdy dziewczyna zmarła, wydając na świat małą Christine. Heathcliff był obecny przy porodzie, trzymał ukochaną za rękę, i bardzo chciał nienawidzić dziecka, które mu ją odebrało... chciał, ale nie potrafił. Zobowiązał się zająć dziewczynką, i nigdy nie żałował tej decyzji; Christine bowiem, ku konsternacji wszystkich wokół, nie tylko wyrosła z wcześniaka na piękną, zdrową młodą kobietę, ale także idealną kopię swej matki.
Szczegóły:
  • To typowy człowiek oświecenia - święcie wierzy w przewagę rozumu nad uczuciami i szczerze nienawidzi wszystkiego, czego nie da się wytłumaczyć racjonalni bądź naukowo. Przejawia także tendencje do narzucania innym swego własnego czystorozsądkowego zdania.
  • Jest niedoświadczony w sprawach łóżkowych, ale prędzej spłonąłby w ogniach piekielnych niż przed kimkolwiek się do tego przyznał.
  • Kiedy był dzieckiem, jego jedynym przyjacielem była stara suka wyżła imieniem Luna. Opiekował się nią czule, rozmawiał z nią i przywiązał się do niej tak bardzo, że aż do trafienia do wojska kładł kwiaty w miejscu, gdzie została zakopana po śmierci.
  • Nie przepada za muzyką wszelkiego rodzaju, a już szczególnie nie trafi muzyki współczesnej - rap, hip-hop, pop, rock, techno, reggae i wszystko inne doprowadza go do stanu w którym ma ochotę odciąć sobie uszy i wepchnąć je w gardło wykonawcy tego piekielnego jazgotu.
  • Nie można powiedzieć, by był specjalnie zacofanym wampirem - nie uważa dzisiejszej techniki za czarną magię, wręcz przeciwnie, jest dumny z postępu nauki i techniki. Po prostu nie uważa by komputer, telewizja czy smartfon były rzeczami niezbędnymi mu w codziennym życiu. Słucha za to radia, o ile nie zapomni go włączyć.
  • Jego garderoba składa się tylko i wyłącznie z ubrań podobnych do tych, jakie nosił w młodości; są to przede wszystkim białe koszule, dwurzędowe kamizelki i długie ciemne spodnie, do kompletu z wypastowanymi butami z czarnej skóry i wiązanym pod szyją ukochanym czerwonym fularem.
  • Jest drugim najmłodszym spośród członków starszyzny, ale zdecydowanie nie należy do wampirów słabych - swoją pozycję wywalczył sobie przebiegłością i niejedną zawiłą intrygą, a kiedy przyszło co do czego, rywala najzwyczajniej w świecie zasztyletował.
  • Od chwili przemiany ma paskudne uczulenie na zwierzęcą sierść powodujące okropny katar i obrzęk oczu. Nienawidzi zwierząt wszelkiego rodzaju i stara się unikać kontaktów z nimi za wszelką cenę.
  • Nigdy nie stwierdził tego wprost, ale darzy niezdrowym uczuciem swą przybraną siostrę, Christine. W pewnym sensie ma na jej punkcie obsesję - maniakalnie pilnuje, by nic się jej nie stało, w dużej mierze również kontroluje jej życie prywatne, nie chcąc, by "wpadła w złe towarzystwo". Jest także chorobliwie zazdrosny o wszystkie jej kontakty ze społeczeństwem, szczególnie z mężczyznami.
  • Tożsamość jego rodziców biologicznych nie jest znana. Heathcliff nigdy jakoś specjalnie nie próbował dowiedzieć się więcej o samym sobie, i choć dziś mógłby bez trudu przeprowadzić tak proste badanie jak test DNA, to jednak jakoś się do tego nie pali. Akceptuje fakt, że jego pochodzenie jest owiane tajemnicą, i uważa, że wiedza o rodzicach w żaden sposób nie zmieni jego życia.
  • W przeciwieństwie do wielu swych pobratymców, jest wyjątkowo dystyngowany. Choć dobre maniery wpojone w dzieciństwie są co prawda jedynie maską, za którą kryje się okrutnik i sadysta, to jednak prawdą jest, że Heathcliff nie ma w zwyczaju syczeć czy warczeć na kogokolwiek. Pożywia się również w sposób "kulturalny", bo napadać przypadkowych ludzi w ciemnych uliczkach najzwyczajniej w świecie nie wypada.
  • Nie ma doktoratu - głównie dlatego, że nigdy nie studiował, a wszystkiego, co potrafi, nauczył się w szpitalach polowych i praktykach - przez co nikt nigdy nie przyjął go na stanowisko chirurga do żadnego szpitala. Heathcliff jednak jest z tego w pewnym sensie zadowolony, o wiele bardziej bowiem woli pracować u siebie w domu, z własnymi przyrządami i narzędziami.
  • Jest okropnym bałaganiarzem, na co zresztą często narzeka Christine, szczególnie że mężczyzna przejawia tendencje do zostawiania książek i notatek w całej rezydencji.
Login/email: frania099 / frania099@gmail.com

I DON'T KNOW HOW THESE CUTS HEAL
BUT IN YOU I FOUND IT RIGHT

If there is a dark, within and without, and there is a light - don't let it go out

IF THERE IS A LIGHT, YOU CAN ALWAYS SEE
AND THERE IS A WORLD, WE CAN ALWAYS BE
Imię i nazwisko: Christine Kenneth
Pseudonim: Christie, Chris
Płeć: Kobieta
Wiek: 22 lata
Data urodzenia: 11 lipca 1992
Pochodzenie: Agen, Francja
Rasa: Człowiek
Stanowisko: Prywatna pielęgniarka pacjentów brata
Status prawy: Nienotowana
Status cywilny: Panna
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Krewni:
  • Abigail Kenneth - matka, której nigdy nie poznała; kobieta zmarła tuż po porodzie w wieku 24 lat. Christine zna ją jedynie z tego jednego jedynego zdjęcia stojącego na kominku w salonie.
  • Maximillian Roux - biologiczny ojciec o boleśnie pospolitym nazwisku, którego Christine również nigdy nie poznała; zostawił jej matkę gdy tylko dowiedział się, że kobieta zaszła w ciążę.
  • Heathcliff Earnshaw - przybrany brat, wampir i prywatny chirurg mafii, ukochany Abigail, który zajął się małą Christine po śmierci jej matki.
Osobowość: Są na tym świecie osoby, które trudno trafnie opisać słowami, nawet jeśli zna się je już długi, długi czas - Christine Kenneth z pewnością do tej grupy nie należy. Wystarczy rzucić na nią okiem raz, jeden jedyny, by wiedzieć świetnie, że to niepoprawna romantyczka, która zdecydowanie urodziła się parę epok za późno. Spokojna, potulna, opanowana, ale chwilami aż nazbyt uczuciowa; przez całe dwadzieścia dwa lata swego życia nieustannie kierowała się sercem, za każdym razem, bez wyjątku. Najczęściej podporządkowuje się decyzjom innych i nie lubi wychodzić z inicjatywą, choć potrafi zawalczyć o własne zdanie jeśli sprawa jest dla niej bardzo ważna - a ważne są dla niej najczęściej rzeczy, które każdy inny człowiek współczesny uznałby za drobnostki; bezdomny pies, niepochlebna opinia o jej ulubionym pisarzu, film w krytyczny sposób ukazujący ideały jej ulubionej epoki historycznej. Od najmłodszych lat posłuszna bratu, była do granic możliwości grzecznym dzieckiem, nie pyskowała i bez słowa sprzeciwu wykonywała wszystkie polecenia, co zresztą zostało jej do dziś; łatwo ją zdominować i narzucić jej swój punkt widzenia, a jej wrodzona empatia pozwala jej wczuć się w sytuację innych, przez co zdaje się być jeszcze bardziej, o ile to możliwe, wrażliwa. Rzadko się odzywa, choć w tematach, które ją interesują, potrafiłaby paplać i sprzeczać się całymi godzinami - gdy tylko rozmowa schodzi na literaturę lub poezję, w Christine wstępuje jakby nowe życie, staje się otwarta, wygadana, zaciekle broni swojego zdania, ale jest także otwarta na poglądy innych. Mimo to ma pewne problemy z kontaktami międzyludzkimi, jest nieśmiała, nieco wstydliwa, nie wierzy w siebie i swoje umiejętności, nie docenia samej siebie i do bólu przyjaznej wobec każdego osoby którą jest, ma tendencje do dramatyzowania "a co jeśli" jeszcze zanim cokolwiek zrobi. Być może właśnie dlatego też przez zdecydowaną większość czasu siedzi w domu, zamknięta za murem powieści, poematów i tomików wierszy, które wprost ubóstwia. Zdaje się być dosłownie przesiąknięta dobrem, lubi pomagać innym, jej wrażliwość na cudzą krzywdę i cierpienie czyni z niej przysłowiowego dobrego duszka, który niesie pomoc dosłownie każdemu. Gardzi przemocą, można nazwać ją typową pacyfistką - szczeniaczki i pokój na świecie. W większości przypadków potrafi najpierw pomyśleć, a dopiero potem robić, a jednak emocje często biorą górę i młoda kobieta nie potrafi nic na to poradzić. Kocha całym sercem, ale nie potrafi nienawidzić - to ten typ ludzi, którzy pod wieloma względami przypominają dobre duszki, czuwające nad innymi bez względu na to, kim są czy czym się zajmują; w każdym widzi tylko i wyłącznie to, co dobre, nie dostrzegając wszelkich wad i skaz. Żyje w przekonaniu, że świat jest piękny i nie ma ludzi tak naprawdę złych; naczytała się za dużo książek i nigdy nie miała styczności z tym prawdziwym, okrutnym światem, siłą rzeczy nie może więc wiedzieć, jak wygląda prawdziwe życie, bo brat od urodzenia trzymał ją pod kloszem, nie chcąc, by cokolwiek jej się stało; chcąc ją chronić, robić dla niej jak najlepiej, krzywdził ją nieświadomie, ale obojgu wciąż nikt tego nie wytłumaczył.
Aparycja: Jeśli można stwierdzić coś na pewno o Christine, to z pewnością będzie to fakt, że młoda kobieta wśród dzisiejszych ideałów piękna nie rzuca się specjalnie w oczy. Jest osobą średniego wzrostu - 169 centymetrów - o jasnej, gładkiej cerze i delikatnych rysach twarzy. Zawsze była drobna i szczupła, nie mogła pochwalić się imponującymi kobiecymi kształtami, które tak bardzo liczą się dla większości dzisiejszych mężczyzn, z drugiej jednak strony nigdy tego nie chciała - nie jest w żadnym wypadku płaska i samo to w stu procentach jej wystarcza. Jej włosy, sięgające połowy pleców, mają kolor trudny do zdefiniowania - coś pomiędzy popielatym a rudoblond; odziedziczyła je po matce, podobnie jak szczupłą figurę i oczy w kolorze przygaszonej zieleni. Brat od dawna mówi jej, że wygląda niemal kropla w kroplę jak świętej pamięci Abigail, kobieta, która słynęła ze swej nienachalnej urody, a Christine nie jest do końca pewna, czy, znając uczucia, jakimi Heathcliff darzył jej rodzicielkę, powinna uznać to za w stu procentach zwykły braterski komplement.
Życiorys: Za każdym razem, kiedy patrzy wstecz na swoje własne życie, Christine dochodzi do jednego wniosku: nie może narzekać. Nigdy zresztą nie miała tego w zwyczaju, choć w ciągu dwudziestu dwóch lat jej życia znalazłoby się parę powodów do niezadowolenia, parę rzeczy, które można by było zmienić, parę momentów, które chciałoby się wymazać z pamięci. Nigdy nie poznała swojej własnej matki; kobieta zmarła po porodzie, tuż po tym, jak wydała na świat zdrową, ale nieco zbyt lekką córeczkę. Christine zaopiekował się Heathcliff Earnshaw, nowy partner matki, który zajmował się Abigail przez ostatnie sześć miesięcy i choć bardzo chciał nienawidzić dziecka, które swoimi narodzinami zabrało mu ukochaną, nie potrafił. Dziewczynka już jako noworodek była zbyt podobna do swej matki; te same szarozielone oczy patrzyły na niego z malutkiej twarzyczki o podobnych miękkich rysach, delikatna główka oblepiona była krótkimi włoskami tej samej jasnej barwy. Dziecko stało się jego nową radością, nawet jeśli nie chciał tego przyznać przed samym sobą. A Christine rosła jak na drożdżach. Była inteligentna, lubiła się uczyć, ale jej wrodzona nieśmiałość utrudniała mu kontakty z rówieśnikami. W przedszkolu, podobnie zresztą jak na późniejszych etapach edukacji, nie miała żadnych przyjaciół; zawsze wolała postaci z książek, bajek i baśni opowiadanych jej wieczorami przez brata czy czytanych przez przedszkolanki, a potem i przez nią samą. W ich towarzystwie czuła się o wiele lepiej; rozumiała ich a oni rozumieli ją, w przeciwieństwie do otaczających ją dzieci, młodzieży, dorosłych. Nigdy nie poznała swego biologicznego ojca; mimo że znała jego imię i nazwisko, nigdy nie chciała go szukać. Nie czuła takiej potrzeby - miała brata, który dbał o nią bardziej niż ktokolwiek inny by mógł, jej dzieciństwo było spokojne i szczęśliwe, podobnie zresztą jak okres dorastania. Nigdy nie przechodziła "buntu nastolatka", od najmłodszych lat była posłuszna i bez szemrania podporządkowywała się decyzjom Heathcliffa. Uczyła się dobrze, a po ukończeniu liceum spędziła pięć lat na studiach pielęgniarskich. Odkąd skończyła czternaście lat pomagała bratu w opiece nad jego pacjentami; prawdopodobnie właśnie to nieustanne zmienianie opatrunków, rozmowy z chorymi i dbanie o pokoje w których przebywają zaszczepiły w niej chęć pomocy innym. Lubiła tę pracę. Lubiła obserwować jak ludzie zdrowieją dzięki jej wkładowi, a ich wdzięczność i podziękowania były tylko drobnym dodatkiem; prawdziwą radość zawsze sprawiał jej fakt, że może wspierać ich podczas gojenia się ran, często poważniejszych niż mogłoby się wydawać. I choć świetnie wiedziała, że każdy z tych ludzi, każdy, bez wyjątku, pracuje dla mafii - nie zwracała na to większej uwagi. Bo może i w większości byli przestępcami, handlowali bronią i zabijali ludzi, ale w jej oczach od zawsze sanitariusz i terrorysta byli warci dokładnie tyle samo. Nie doświadczyła w życiu żadnego zła, które mogłoby zachwiać jej wiarę w ludzkość; do dziś przypomina dziecko, święcie przekonane, że w każdym jest więcej dobra niż zła, niezależnie od tego, co ludzie robią czy mówią. W jej oczach każdy zasługuje na pomoc i dobre słowo, i gdyby tylko mogła, pomagałaby każdemu poszkodowanemu którego spotkałaby na ulicy, bo nikt nie uświadomił jej jeszcze, że dobre serce i chęci to nie wszystko.
Szczegóły:
  • Uwielbia słodycze - szczególnie czekoladę - ale ma beznadziejną przemianę materii, dlatego na co dzień nawet się do nich nie zbliża. Życie bardzo ułatwia mu fakt, że jej brat nienawidzi zapachu wszelkich produktów kakaowych i w ich domu nie uraczy się chociażby pralinki.
  • Ubóstwia dzieła romantycznych twórców; do jej ulubionych powieści należą między innymi Wichrowe Wzgórza Emily Bronte, Cierpienia młodego Wertera Goethego oraz dramat Hernani Wiktora Hugo (w tej pierwszej doszukała się tak wielu fragmentów zbieżnych z przeszłością jej przybranego brata, iż jest święcie przekonana, że książka została napisana na podstawie autentycznych wydarzeń z jego życia), z drugiej strony jednak wprost ubóstwia jednak także takie kanony literatury jak Opowieść Wigilijna, Opowieść o dwóch miastach czy opowiadania o przygodach Sherlocka Holmesa. Jest także wielką fanką poezji, szczególnie Williama Szekspira, Williama Blake'a i Georgesa Rodenbacha.
  • Od dzieciństwa jest osobą bardzo słabego zdrowia - wystarczy że jesienią posiedzi trochę przy otwartym oknie i już ma paskudny katar, zapchane zatoki i uporczywy ból gardła.
  • Jako dziecko bardzo dużo przesiadywała w bibliotece - bibliotekarki były dla niej jak kochane ciocie. Do dziś bardzo lubi tam zaglądać, choć teraz zdecydowanie bardziej woli książki kupować niż wypożyczać. Szczególnie jeśli są to stare wydania zdobyte w jednym z londyńskich antykwariatów.
  • Kocha zwierzęta i zawsze bardzo chciała mieć psa, dużego przybłędę do którego mogłaby przytulić się w nocy, ale brat ze względu na swoją alergie nigdy jej na to nie pozwalał.
  • Od kiedy pamięta marzyła o wielkiej miłości, takiej jak te z powieści romantycznych, ale jej problemy z kontaktami międzyludzkimi nieco jej w tym przeszkadzają. Zawsze była typem marzycielki.
  • Ma słabość do muzyki klasycznej, szczególnie do utworów na fortepian i skrzypce.
  • Od dłuższego czasu bardzo źle sypia, ma dużo dziwnych koszmarów. Rysowanie tego, co w nich widuje, nieco jej pomaga - jej sypialnia zawalona jest kartkami ze szkicami przerażających monstrów i dziwacznych potworów - ale wciąż potrafi obudzić się w środku nocy zlana zimnym potem.
  • Po ukończeniu studiów zaproponowano jej posadę pielęgniarki w jednym z londyńskich szpitali, ale odmówiła. Zdecydowanie bardziej woli opiekę nad współpracownikami jej brata w domowym zaciszu, w rezydencji, w której sama mieszka.
  • Kocha dzieci, zwierzęta i, jak chyba większość kobiet na świecie, film Mamma Mia wraz ze wszystkimi piosenkami ABBY które się w nim pojawiają.
  • Jej pasję do książek podziela jej brat, choć Heathcliff, jako urodzony człowiek oświeceniowy, zdecydowanie bardziej woli dzieła naukowe niż baśnie i powieści romantyczne.
Login/email: frania099 / frania099@gmail.com

AND THIS IS A SONG
A SONG FOR SOMEONE

Blade i bezimienne w jałowych łanach zbóż, gną się ku ziemi, senne, całą noc...

BLADE I BEZIMIENNE W JAŁOWYCH ŁANACH ZBÓŻ,
GNĄ SIĘ KU ZIEMI, SENNE, CAŁĄ NOC, PÓKI Z ZÓRZ
NIE WZEJDZIE ŚWIT, JAK Z OKÓW ROZKUTY, Z MGIEŁ, OBŁOKÓW
OSWOBODZONY, Z MROKÓW PRZYBYŁY ZASTĘP DUSZ
Imię i nazwisko: Klaudiusz de Quincey
Pseudonim: Hrabia, Pchła
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 183 lata
Data urodzenia: 15 sierpnia 1831
Pochodzenie: Londyn, Anglia
Rasa: Wampir
Stanowisko: Informator mafii jeden z wielu
Status prawy: Nienotowany
Status cywilny: Kawaler
Partner: Sweet love illumination, sweet, sweet love elevation... brak
Potomstwo: Brak
Krewni:
  • Thomas Penson de Quincey (1785-1859) - ojciec, znany dziś pisarz i myśliciel epoki romantyzmu, autor takich dzieł jak Confessions of an English Opium-Eater czy On the Knocking at the Gate in Macbeth.
  • Millicenta de Quincey (1798-1864) - matka, typowa wiktoriańska dama z dobrego domu, która wyszła za starszego od niej o trzynaście lat mężczyznę i urodziła mu dwóch synów. Zmarła na suchoty zaledwie pięć lat po śmierci męża.
  • Gaylord de Quincey (1839-1839) - młodszy brat, oczko w głowie rodziców przez całe dwanaście tygodni życia; zmarły w wieku trzech miesięcy.
  • Rollin de Quincey (1791-1877) - wuj od strony matki, jedyny krewny, który został Klaudiuszowi po śmierci rodzicielki; zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach.
  • Marcus Ayre (1617-1850) - pierwszy kochanek, a przy okazji także wampir, który przemieniając go w swego pobratymca uratował Klaudiuszowi życie. Sam zginął zabity osikowym kołkiem przez ojca chłopaka.
Osobowość: Mówi się, że wampir nie posiada duszy. Opowieści o spopielających się pod wpływem promieni słonecznych, żądnych ludzkiej krwi istotach krążą wśród ludzi od wieków, podobnie zresztą jak one same. Rzeczywistość jednak wciąż ma co nieco do powiedzenia, i niekoniecznie jest to zgodne z przesądami, którymi starzy księża z ulubowaniem straszyli wiernych jeszcze dwieście lat temu. Spanie w trumnach, zmienianie się w nietoperza, siła stu ludzi i szybkość północnego wichru to nic więcej jak zwyczajne bujdy na resorach. Nie ma żadnego hipnotyzowania wzrokiem, lewitowania czy władania żywiołami, nic z tych rzeczy. Ale cała ta gadka o duszy właściwie nigdy nie została sprawdzona, Klaudiusz zresztą nie jest specjalnie wierzący i nie przykładałby szczególnej wagi do życia pozagrobowego nawet gdyby rzeczywiście istniało. Bardziej od dalekiej przyszłości obchodzi go o wiele bliższa i bardziej realna teraźniejszość, a jednak sam nigdy nie twierdził, że jest ateistą; wręcz przeciwnie, Biblię zna świetnie, po prostu nie stosuje się do zasad żadnej wiary. Ktoś powiedział mu kiedyś, że jest jak wszystkie grzechy główne złączone w jedno nieśmiertelne ciało, i gdyby zastanowić się nad tym głębiej, rzeczywiście jest to wyjątkowo trafny opis. Grzechów głównych jest siedem, a pierwszym z nich jest pycha. Klaudiusz z pewnością nie byłby sobą, gdyby nie można byłoby nazwać go wyniosłym gnojkiem. Wychowywał się w przekonaniu, że jest bezkarny, że wszystko mu wolno, a jako jedynak i oczko w głowie obojga rodziców przez całe życie dostawał wszystko, czego tylko zapragnął. Nic więc dziwnego, że dziś jego życiowa postawa charakteryzuje się nadmierną wiarą we własną wartość i możliwości, a on sam ma niesamowicie wysoką samoocenę oraz mniemanie o sobie. A także że niejednokrotnie towarzyszy mu agresja. Drugim grzechem głównym jest chciwość. Błędem byłoby nie patrzeć na Klaudiusza jak na osobę o czysto hedonistycznym podejściu do życia. Całe życie żyjący w dostatku i dobrobycie, przyzwyczajony do posiadania dużego majątku, lubiący wydawać pieniądze lekką ręką na własne zachcianki i dla własnej przyjemności. Nie jest może najbogatszy w kraju, ale nawet mimo iż wciąż nie brakuje mu pieniędzy, to i tak jest mu mało. Przez sto osiemdziesiąt trzy lata życia nie nauczył się dosłownie niczego; wciąż święcie przekonany, że pieniądze dają szczęście, potrafi doceniać jedynie dobra materialne. Jako trzeci spośród siedmiu grzechów głównych wymieniana jest zawiść. Jest to najprawdopodobniej ta cecha, której po Klaudiuszu widać zdecydowanie najmniej; przynajmniej na co dzień. Zdarzają się bowiem chwile, kiedy - mimo ogólnego zadowolenia ze swego opływającego w dostatki życia - wampir odczuwa to dziwne ukłucie frustracji, widząc ludzi szczęśliwych mimo braku bogactwa. Sam nie potrafi nazwać targających nim wtedy emocji, być może dlatego, że zawsze miał wszystko, czego zapragnął, i nie znał nikogo, komu mógłby czegokolwiek zazdrościć. A mimo to podświadomie i on pragnąłby być zadowolony z życia bez konieczności kupowania sobie szczęścia. Za czwarty grzech główny uważany jest gniew. Impulsywność zawsze leżała w jego naturze. Klaudiusz łatwo i szybko wpada we wściekłość, często z błahych powodów, co niejednokrotnie prowadzi do rękoczynów. Wampir ma tendencje do wyładowywania swojej złości na innych, i nawet gdyby widział w tym coś złego, nie potrafiłby nic na to zaradzić - jest najzwyczajniej w świecie niereformowalny, a kiedy wpada w szał, najlepiej jest schować się gdzieś i modlić się, by nie odnalazł ani tej, ani żadnej następnej kryjówki. Piątym grzechem jest pożądliwość. Przysłowiowa nieczystość seksualna, tak świetnie pasująca do Klaudiusza, który, mówiąc delikatnie, nie stroni od seksu. Mężczyzna czy kobieta, jest mu praktycznie wszystko jedno, ważne, by czerpał z tego profity, czy to w postaci pieniędzy, czy to w postaci możliwości napicia się krwi partnera bądź partnerki. Cecha ta, podobnie jak pycha i przeświadczenie o własnej wyższości, wyraźnie ukazuje się tak w jego zachowaniu i ruchach, jak i słowach. Szósty i siódmy grzech są w jego przypadku ściśle ze sobą powiązane: obżarstwo i lenistwo. Klaudiusz ma ogromną słabość do dobrej ludzkiej krwi i niejednokrotnie opija się jej w znacznie większych ilościach niż te minimalne, których dostarczenia wymaga jego organizm. Jego lenistwo objawia się zaś w wielu czynnościach - wampir lubi wysługiwać się innymi, a że jest także świetnym kłamcą, potrafi owinąć ich sobie wokół palca tak, by robili wszystko za niego, podczas gdy on sam nie robi dosłownie nic, a gnuśność aż przez niego przebija. Tak więc stwierdzenie, że Klaudiusz jest jak personifikacja siedmiu grzechów głównych... to bardzo mądre stwierdzenie.
Aparycja: Pierwsze, co dostrzega przeciętny obserwator patrzący na Klaudiusza, to wbrew pozorom wcale nie jego typowo wampirze cechy, ale niski wzrost. De Quincey nigdy nie wyrósł na wysokiego mężczyznę postawnej budowy - wręcz przeciwnie, zawsze był drobny, szczupły i smukły. A jednak nawet jego niecałe 158 centymetrów nie może pozbawić go tej naturalnej wytworności i dworskości, tak charakterystycznych dla wielu starszych przedstawicieli wampirzej rasy. Jest coś fascynującego w jego ruchach; nawet jak na wampira mają w sobie dziwny, koci wdzięk. Szlachetne rysy wysoko urodzonej osoby podkreślają jego status, a blada skóra pięknie kontrastuje z kruczoczarnymi włosami o grzywce przyciętej równo tuż nad krwistoczerwonymi oczami. Ze względu na wiek jego uszy są nieco wydłużone i ostro zakończone, spiczaste można by rzec. Wampir nie próbuje ich w żaden sposób zakrywać, podobnie jak charakterystycznych wydłużonych kłów. Ubiór zaś w przypadku Klaudiusza nie jest rzeczą stałą; raz wygląda jak żywcem wyrwany z XIX wieku, innym wręcz przeciwnie. Fakt pozostaje faktem, iż jego ubrania mają jedną cechę wspólną - nawet na tle dzisiejszej mody wypadają oryginalnie i ekscentrycznie. Utrzymane w odcieniach czerni i czerwieni, podkreślają urodę wampira, której - jak wszystkim jego pobratymcom - zdecydowanie nie można mu odmówić.
Życiorys: Jak wieść niesie, był to całkiem zwyczajny dzień, jedno z typowych angielskich popołudni. Zmęczone słońce wlokło się z mozołem po niebie; to pojawiało się, to znikało za chmurami jak miedziana moneta, od czasu do czasu oświetlając szare, spowite dymem zabudowania Londynu. Willa przy Fleet Street także wyglądała jak w każde inne popołudnie. Wieczorny wiatr lekko poruszał liśćmi rosnących po obu stronach żwirowej alejki rosłych dębów i szumiał w ozdobnych krzewach. Konie w stajniach nerwowo biły kopytami i rżały trwożnie. Stajenny uspokajał je, przemawiając do nich cicho i głaszcząc ich gęste grzywy. Ale i on spoglądał z niepokojem na dwór. Niebo ciemniało. Słońce pospiesznie kryło się za horyzontem. Okna komnat były puste. Wisiały w nich ciężkie kotary, skrępowane ozdobnymi sznurami niczym kajdanami. Dzień kończył się całkiem zwyczajnie. Kiedy jednak zegar wybił kwadrans do dziewiątej, zerwał się wiatr. W okolicach Windsoru ten rodzaj wiatru nazywano "morskim kółkiem graniastym". Wiatr zaatakował willę. Połamał delikatne gałązki krzewów, gwałtownie poruszał furtkami w stajniach. Zadrżały szyby z ręcznie dmuchanego szkła w komnatach na piętrze; belki stropowe złowrogo zatrzeszczały. Przeciągły lament przebiegł po korytarzach, a ogień w kuchennych paleniskach przygasł. Kamienne ściany wstrzymały oddech. Wszyscy mieszkańcy zastygli w bezruchu. "Kółko graniaste" - zaszumiał wiatr. I właśnie wtedy rozległ się płacz dziecka. Był 15 sierpnia 1831 roku. Zaraz potem wiatr ucichł równie nagle, jak się pojawił. Powrócił do jednego z tych niewidzialnych miejsc, gdzie odpoczywał. Tego popołudnia narodził się pierworodny syn pisarza i myśliciela Thomasa Pensona de Quincey'a i jego nowo poślubionej żony Millicenty. Dziecko ochrzczono w Kaplicy Sardyńskiej przy Lincoln’s Inn Fields Klaudiuszem de Quinceyem i od najmłodszych lat rozpieszczano do granic możliwości. Jako pierworodny, a do tego jedynak, chłopiec był oczkiem w głowie obojga rodziców, a także wszystkich służących z willi. Otrzymał najlepsze wykształcenie, pobierał prywatne lekcje nauki gry na skrzypcach i fortepianie, i powoli wyrastał na małego egoistę. Gdy miał niecałe osiem lat, jego matka ponownie zaszła w ciążę i dziewięć miesięcy później urodziła małego blondwłosego Gaylorda. Chłopczyk jednak nie miał szczęścia starszego brata - w wieku trzech miesięcy utopił się w wannie, gdy pokojówka wyszła na chwilę z łazienki po suchy ręcznik. Kiedy wróciła, dziecko było już martwe. Pogrzeb nie należał do skromnych, a Klaudiusz, choć wiedział, że powinien wraz z rodzicami opłakiwać młodszego braciszka, nie potrafił nie cieszyć się z nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Był świadom faktu, że drugie dziecko zabrałoby mu znaczną część uwagi, jaką zawsze poświęcali mu rodzice i którą wcale nie miał ochoty się z nikim dzielić. Thomas i Millicenta nigdy więcej nie zdecydowali się na kolejne dziecko, a on na zawsze pozostał ich ukochanym synkiem. A przynajmniej tak mu się wydawało; po śmierci Gaylorda jego rodzina bowiem powoli zaczęła się rozsypywać. Nie było już tej radości i śmiechu, tylko cisza wisząca ciężko w pustych pokojach. Klaudiusz zaczął ćwiczyć balet; nie chciał siedzieć w domu, w którym wszyscy byli zajęci swoimi sprawami zamiast nim. Mając czternaście lat wystąpił w swej pierwszej większej roli, czym przyciągnął uwagę Marcusa Ayre'a, szlachcica i hrabiego daleko spokrewnionego z rodziną królewską. Po paru spotkaniach spokojnie można było uznać ich już za kochanków. Następne pięć lat chłopak spędził u boku wampira, pozwalając mu żywić się swoją krwią i łudząc się, że Marcus kiedyś i jego przemieni w krwiopijcę. Był głupim dzieckiem, rozpuszczonym i naiwnym, zaślepionym zauroczeniem. Kiedy przejrzał na oczy, był pewien, że mężczyzna zostawi go, gdy tylko się nim znudzi. Ale lata mijały, a oni wciąż byli razem. Klaudiusz zaczął mieć nadzieję, że to coś więcej, że może im się uda... Żył marzeniami aż do nocy jedenastego czerwca 1850 roku. Wracając późnym wieczorem z próby do nowego baletu został zaatakowany przez zgraję wściekłych psów. Zagryzłyby go, gdyby w porę nie zjawił się Marcus. Zabił parę zwierząt, resztę przepędził, a śmiertelnie rannego chłopaka przemienił w wampira, widząc, że nie ma dla niego innego ratunku. Na rękach zaniósł go do domu, gdzie został zamordowany osikowym kołkiem przez ojca Klaudiusza, który już od dłuższego czasu domyślał się, kim jest kochanek jego syna. Rannego chciał potraktować podobnie, chłopakowi udało się jednak uciec i zaszyć w opuszczonym magazynie nad Tamizą, gdzie postanowił przeczekać niebezpieczeństwo. Ojciec jednak nigdy nie przyszedł go szukać, a on sam, wiedziony pragnieniem, wyszedł ze swej kryjówki nocą, by zapolować. Następnego dnia wyjechał do Szkocji. Do Londynu wrócił dopiero po wielu latach, równie młody jak tamtej pamiętnej nocy, by po śmierci wuja upomnieć się o willę i rodzinny majątek. Mieszka w niej do dziś, i przez sto trzydzieści siedem lat niewiele się w niej zmieniło - ot zaledwie najpotrzebniejsze w dzisiejszych czasach części domostwa, prąd, gaz, woda, elektronika. Dom przystosował się do epoki, podobnie jak jego właściciel.
Szczegóły:
  • Szczerze nienawidzi psów i syczy na nie za każdym razem, kiedy tylko jakiegoś dojrzy. Najchętniej wszystkie wsadziłby do worków i wrzucił do rzeki.
  • Przez długie lata tańczył w balecie, zarówno przed jak i po przemianie, i wciąż jest nadzwyczaj rozciągnięty. Założenie nogi na głowę czy zrobienie szpagatu nie stanowi dla niego trudności, co w pewnym sensie znacznie pomaga mu w pracy; niewielu wie, że Klaudiusz pracuje w nocnym klubie, a jego specjalizacją jest taniec na rurze. Choć striptizem też nie pogardzi.
  • Jest koneserem ludzkiej krwi - nie tknie niczego, co nie zalicza się do grupy AB, chyba że skusi go zapach.
  • Większość osób, która miała wątpliwy zaszczyt obcować z nim przez dłuższy czas, uważa go za "małego, leniwego sadystę, który cieszy się na widok czyjegoś cierpienia". I mają rację.
  • Stałym elementem jego ubioru są krótkie, bo sięgające zaledwie do nadgarstka, czarne rękawiczki z delikatnej skórki, o które Klaudiusz wyjątkowo dba i których nie zdejmuje dosłownie nigdy. Dodatkowo dodaje sobie wzrostu butami z wysokim obcasem, a na ważniejsze okazje zakłada także drogocenny, ciężki wisior z wielkim rubinem.
  • Choć teoretycznie wystarczyłoby mu wypicie półtora litra krwi na tydzień, pochłania o wiele większe jej ilości - nie dlatego, że jest głodny, ale dlatego, że jest zwyczajnie łakomy. Potrafi opić się jak bąk i cały dzień zalegać na kanapie, oglądając idiotyczne amerykańskie programy w telewizji i trawiąc hektolitry posoki, które w siebie wlał, zagryzając zamrożoną krwią będącą podróbą lodów, którą wypchany jest jego zamrażalnik. A potem i tak przychodzi w nocy do swojego żywiciela, udając, że jest tak strasznie głodny.
  • Jest jednym z tych wampirów, które zawierają układy z ludźmi polegające na rzekomej obietnicy przemienienia delikwenta w krwiopijcę w zamian za możliwość pożywiania się jego krwią. Nie przemienił żadnego ze swych dotychczasowych żywicieli, co nie przeszkadzało mu w zawarciu nowego układu z Lucille Lacroix.
  • Nienawidzi wcześnie wstawać i praktycznie nigdy tego nie robi; przeważnie dlatego, że praca wymaga od niego wracania do domu o nieludzkich godzinach. Każdy, kto odważy się spróbować obudzić go przed południem, zostanie wyssany z krwi do ostatniej kropli.
  • Od czasu do czasu zdarza mu się grywać na skrzypcach, ale fortepianu nie tknął od ponad półtora wieku. Instrumenty klawiszowe zbrzydły mu już dawno temu i jakoś wciąż nie potrafi na nowo się do nich przekonać.
  • Według wszystkich wokół to mały skurwiel z niewyparzoną gębą, który zawsze i wszędzie musi podkreślać swoją wyższość. 
  • Mocno zastraszony przez starszyznę, ale nie chce się do tego przyznać.
  • W swojej willi nie zmieniał praktycznie nic (poza niezbędnymi do życia szczegółami, jak prąd, woda czy kablówka) od chwili gdy odziedziczył ją po zmarłej rodzinie. Wystrój większości pomieszczeń wciąż jest żywcem wyjęty z epoki wiktoriańskiej - nawet większość mebli pozostałą ta sama, choć wymagały kilkukrotnej renowacji.
  • Jak sam niejednokrotnie twierdzi, jest nowoczesnym wampirem, i nawet mimo stu osiemdziesięciu trzech lat na karku radzi sobie nadzwyczaj dobrze z tymi wszystkimi dzisiejszymi nowinkami techniki - nie potrafiłby żyć bez telewizji i internetu, a laptop i telefon wymienia na najnowsze modele średnio co pół roku.
  • Od chwili przemiany ani razu nie był w kościele, i biada temu, kto spróbuje go do takowego zaciągnąć. Klaudiusz nie lubi ani księży, ani świątyń samych w sobie, i najczęściej po prostu stara się omijać je szerokim łukiem.
  • Przezwisko Pchła nadał mu jeden z jego starych partnerów, któremu Klaudiusz ponoć przypominał właśnie pchłę - mały, pijący krew i skaczący kiedy się go czymś mocno zdenerwuje.
  • Lubi nucić pod nosem i często sam nie jest świadom, że w ogóle to robi. Ostatnio wyjątkowo upodobał sobie piosenki Beyonce i Lady Gagi.
  • Jest tak drobny i szczupły, że gdyby założył sukienkę i obcasy i zrobił makijaż, wyglądałby w gruncie rzeczy jak dość płaska kobieta.
Login/email: frania099 / frania099@gmail.com


ŚMIERTELNIE BLADZI, WE ŚNIE WOŁALI
WŁADCY, KSIĄŻĘTA I RYCERZE

Oh, forgive me. I just wanted to have fun with your air.

Imię i nazwisko: Lucille Geneviève Lacroix
Pseudonim: Lucy, Lucysia, Luśka, wszystko dozwolone.
Płeć: Kobieta
Wiek: 26 lat
Data urodzenia: 18 kwietnia 1988
Pochodzenie: Bordeaux, Francja
Rasa: Człowiek
Stanowisko: Księgowa w The Pandemonium Company
Status prawy: Nienotowana
Status cywilny: Wdowa
Partner: Lucille dawno już zamazała różnicę między "miłością "a "wykorzystaniem".
Potomstwo: Brak
Krewni:
  • Baudouin Hugo Gauthier - ojciec, 53 lata. Co tu dużo mówić, zwykły, kochający tatuś. Zawsze troszczył się o Lucy jak tylko mógł, pomagał jej i był najlepszym przyjacielem. Właśnie, był. Bo kiedy kobieta wyszła za mąż, wszystko się zmieniło. Aktualnie Baudouin widzi się z córką tylko na Gwiazdkę, a i wtedy patrzą na siebie z ukosa.
  • Karin Lydie Gauthier - matka, 52 lata. Ona, w przeciwieństwie do ojca, obdarza córkę zwiększoną dawką miłości z każdym dniem, zwłaszcza po stracie drugiej córki. Wiecznie głowi się jak pogodzić Hugo z Lucille, jednak nawet własnoręcznie pieczone babeczki nie kuszą kobiety do wejścia do domu rodziców.
  • Roxane Edwige Gauthier - siostra bliźniaczka, zmarła w wieku 24 lat. Młodsza o cztery minuty, zupełnie inna od Lucille, ale za to zawsze kochały się najbardziej na świecie. Aż do wypadku. Wypadku, który wszystko zmienił.
  • Louise Pascal Lacroix - mąż, zmarły w wieku 26 lat. Mówił, że kocha, że jest jego jedyną. Jednak chyba mówił bardziej do butelki wina niż do swojej żony. Tak, właśnie się wydało iż Lousie był alkoholikiem.
Osobowość: Jak można określić kobietę? Właściwie do tej czynności wystarczy jedno słowo - zmęczona. Tak, właśnie to czuje w obecnym czasie Lucille, kobieta całkiem nieźle skrzywdzona przez życie i pozbawiona jakichkolwiek chęci na wszystko. Jest niezależna? Nie, to raczej złe słowo. Bardziej by pasowało, że ona ma świat gdzieś. Nie obchodzą ją żadne wzorce, zdanie innych, zasady. Żyje właściwie tylko po to, żeby przeżyć, ewentualnie nakarmić Ortie. Jest przepełniona dumą i godnością, która utrzymuje ją w pionie i nie pozwala stoczyć się na dno rozpaczy. Te uczucia zmuszają ją do pracy, uśmiechu, kupienia nowego ubrania, wyjścia w weekend do baru z pozornymi znajomymi z pracy. Jednak to wszystko jest tak sztuczne, że aż boli. Życie nauczyło ją jednak codzienności miłej, szczęśliwej dziewczyny, która dzielnie idzie przez swój los, a ona nie chce stracić tej budowanej przez lata opinii. W środku jednak jest wrakiem. Wyzutym z uczuć, wyssanym z palca kłamstwem, paradoksem człowieka. Ona nie jest smutna na siłę, ona po prostu nie była gotowa na ciosy swojej historii. Nadal czuje się jednak dumna z siebie, jest wyniosła i, choć zgarbiona, patrzy na ludzi z góry, nienawistnym wzrokiem zza okularów. Jednak nie poddała się, bo po prostu nie potrafi. Nie jest stworzona do przyznawania sobie przerwy, cały czas chce pędzić ślepo do przodu i nie ma żadnej rzeczy, która mogłaby ją w tym powstrzymać. Choć właściwie to… Śmierć zawsze jest tym przeciwnikiem, który jest nie do pokonania. Stykała się z nią już dwa razy, ale jak to mówią, do trzech razy sztuka. Sama nie ma ochoty jej przywoływać, dlatego nie marzy jej się bieganie z pistoletem po mieście jak w jakimś kiepskim filmie akcji. Jest raczej pokojowa, ba, unika konfliktów jak ognia (i kontaktów też). Mimo tego, że potrafi się z tobą śmiać, wyciągać pomocną dłoń, zapraszać na herbatę, to tak naprawdę pragnie tylko zaszyć się w jakiejś norze, by tam doczekać końca swoich dni. Nie, nie chciałaby być nieśmiertelna. Ma cel dożycia w spokoju do czterdziestki, a w prezencie urodzinowym strzelić sobie kulką w głowę, najlepiej na środku tej samej ulicy, na której zginęła jej siostra. Ot, takie sobie, zwyczajne marzenie. Matka Natura obdarzyła ją inteligencją i sprytem, który wykorzystuje przy każdej możliwej okazji. Można czasem nawet doznać uczucia, że jest arogancka, jednak Lucille naprawdę nie chce dla nikogo źle. Nie radzi sobie jednak, obwiniając innych o swoje problemy i błędy przeszłości. Nigdy nie zauważy swojej winy, zawsze będzie mówić że to inni są źli i ją ranią, do tego stopnia jest zadufana w sobie. Nie lubi i właściwie to nawet nie umie się zwierzać, a myśl o nocy u koleżanki spędzonej przy butelce wina i lodach truskawkowych jest dla niej czymś niewyobrażalnym. Twarda, zaciskająca zęby, ambitna, to całe jej wnętrze. Bo owszem, ma ambicje na wspinanie się nie tylko po szczeblach zawodowych, ale i życiowych. Czy chciałaby zostać matką? Trudne pytanie, bo w końcu ze swoim mężem tak często o nich mówiła. A teraz? Jak miałaby być dobrą rodzicielką? Jej córka nie miałaby szczęścia na twarzy, żyłaby w domu przepełnionym smutkiem. Właśnie ta wizja odciąga ją od pojechania do sierocińca i przygarnięcia niemowlaka. Kobieta ma specyficzne podejście do życia, bo choć często oszukuje sama siebie, to w tym oszustwie jawi się tęsknota za dawnym życiem, które powoli, z biegiem czasu do niej wraca. Da się wrócić na lepszą drogę i ona o tym dobrze wie. Obdarzona dziwnym, niezrozumiałym dla wielu humorem błądzi między własnymi dniami, szukając sensu życia, czegoś, co by mogło ją trzymać przy tym steku bzdur, jakim jest jej smutek mieszany z radością. Może to tylko kapryśne hormony? Może sobie to wszystko ubzdurała? Może tak naprawdę jest zombie, tylko o tym zapomniała? Niczego już nie jest pewna, a przynajmniej takie ma odczucie. Odbija się od ściany do ściany, od ulicy do ulicy, od dnia do nocy, myśląc tylko o tym, co może ze sobą zrobić. Bo czym ma się niby zająć człowiek, który nie czuje sensu w żadnej czynności? Pozostało tylko poczytać sobie książkę, albo obejrzeć kolejne głupoty w Internecie, które wyżerają mózg. Polubiłbyś tę kobietę? A może wolisz od niej uciec? Rób co chcesz, kochany.
Aparycja: Zacznijmy od postawy kobiety, bo w końcu to cały język ciała. Otóż Lucille bardzo często chodzi lekko zgarbiona, ponieważ ma wrodzone skrzywienie kręgosłupa. Stara się pilnować, owszem, jednak często po prostu nie chce jej się na siłę poprawiać, bo w końcu i tak nie zależy jej już na byciu piękną. Jest szczupła, jednak nie wygląda jak anorektyczka, a normalna kobieta. Wysoka, zwłaszcza że nosi tylko szpilki. Ma czym oddychać, bo biustem zawsze zachwycali się jej koledzy i partnerzy. Nogi długie, zgrabne, zwykle odziane w czarne rajstopy z lajkry. Włosy ma do ramion, nigdy nie splamione choć odrobiną farby blond. Zależnie od nastroju doczepia jednak sobie warkocz w postaci dreda, który w połowie jest zrobiony z jej włosów, a w połowie Louisa. Ma wysokie czoło, które wydłuża jej twarz, tak samo jak dość spiczasty podbródek. Cerę ma jasną, jednak nie przesadnie bladą. Brwi o dziwo są czarne, tak już się urodziła, jednak przez nie większość myśli że jest blondynką tylko dzięki farbie kupionej w drogerii. Oczy jakby wydłużone, często przymrużone w zmęczeniu. O ich kolorze mówić nie można, bo praktycznie każdego dnia się zmienia (patrz szczegóły), jednak oryginalnie są brązowe, wręcz czarne. Powieki maluje mocno, zazwyczaj używając czarnych cieni i eyelinera, by jeszcze bardziej podkreślić swoje zmęczenie. Nos całkiem zgrabny, gdyby nie blizna na nim, nabyta podczas jednej z trudnych nocy męża. Przykrywa ją okularami przeciwsłonecznymi, które zsuwa lekko w dół. Usta duże, lekko przesuszone. Jakby nie patrzeć, nadal całkiem ładna z niej kobieta. Nie ubiera się wyzywająco czy pretensjonalnie, bo nie lubi się wyróżniać. Zazwyczaj są to ukochane sweterki z odkrytymi ramionami i jeansy. Zakochała się również w kopertówkach, które zawsze jej służą. Uwielbia malować paznokcie, a dba o dłonie już od dziecka, kiedy mama pokazała jej swój pilnik do paznokci. I mimo że nie ma już siły, to nadal o siebie dba, by nie stracić tej ostatniej motywacji do życia.
Życiorys: Zacznijmy od tego, że się urodziła. Bo w końcu każdy tak przyszedł na świat. Czy to w szpitalu, czy w domu, czy na basenie publicznym, zawsze wygląda to tak samo. Krew, stres, krzyk, a potem owijają cię w kocyk, kładą przy mamie i patrzą, jaki to jesteś uroczy i cudowny. Tak właśnie było z Lucy, bo po prostu od dziecka wszyscy ją uwielbiali. Dodatkowo przy jej matce były dwa takie zawiniątka, bo była to ciąża bliźniacza. Roxane i Lucille, Lucille i Roxane. Zawsze zgodne, zawsze razem. Opiekowały się sobą nawzajem, rozmawiały godzinami, siedziały razem w ławce, ba, umawiały się nawet na podwójne randki z chłopcami ze szkoły. Właściwie nigdy się nie kłóciły, a na wzmianki o okropnym rodzeństwie wybuchały śmiechem. Kiedy skończyły lat piętnaście, rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę do Anglii. Kobieta przyjęła to bez problemu, nie była związana ze swoim krajem, a i angielski w szkole szedł jej bardzo dobrze. Natomiast Roxane się załamała, płakała niezmiennie cały tydzień, buntując się rodzicom. Okazało się że w ojczyźnie miała chłopaka, którego za wszelką cenę nie chciała zostawić. Rodzice byli więc sprytni i powiedzieli, że zostaną z tego powodu. W tym czasie kupili mieszkanie, opłacili wszystko, wzięli kredyt i nawet kupili bilety na lot. Nie pomylili się, bo już po dwóch miesiącach było po związku, a siostra Lucille chciała o wszystkim zapomnieć. Jakże była szczęśliwa gdy dowiedziała się że rodzice “wspaniałomyślnie” nie zrezygnowali z domku nieopodal Londynu. Także polecieli, w poszukiwaniu nowych perspektyw i życia. Dziewczynki szybko stały się kobietami i chciały się ustatkować. Kupiły sobie dwupokojowe mieszkanko w starej kamienicy i chciały po prostu odetchnąć, zasmakować życia. Na jednej z imprez Lucy spotkała Louisa, który grał na gitarze elektrycznej, popisując się jawnie wymyślnymi akordami. Już następnego dnia wyznali sobie miłość, a że kobieta nigdy nie była wybredna, to poszli do łóżka. Miało się skończyć tak zwyczajnie, jak związek młodych, niedoświadczonych dorosłych. A jednak rodzice niedługo poznali jej narzeczonego, który zdobył serce matki, lecz ojca rozwścieczył do nieprzytomności. Kiedy młodzi przybyli z prośbą o błogosławieństwo na ślubie, Baudouin zamknął im drzwi przed nosem, zamykając tym samym serce z nimi. Na ślubie więc go nie było, choć matka siedziała w pierwszym rzędzie. W końcu wyprowadzili się z ciasnego mieszkania, zostawiając Roxane samą, a obejmując dom przepisany Louisowi w spadku przez babcię. Byli szczęśliwym, naprawdę cudownym małżeństwem. Obdarowywali się prezentami, uśmiechami, czułością. Tak też było przez dwa lata, do czasu aż męża wyrzucono z pracy. To był dla niego poważny cios, bo od teraz jedynym źródłem ich utrzymania był jego spadek, który mieli odłożyć na starość. Na początku z tym walczył, szukał innej pracy, jednak znalazł coś innego - flaszkę. Wracał do domu późno, coraz później, mamrotał pod nosem, zataczał się. Potem zaczęło się najgorsze, bo w napadach wściekłości bił swą ukochaną. Ona się na to wszystko zgadzała, bo po prostu się bała. Tak, bała się własnego męża. Jednak znosiła wszystko dzielnie, starała się być silna. Aż w końcu ją olśniło: czemu nie miałaby się bronić? Poszła na trening bokserski raz, drugi. Zaczęła wygrywać amatorskie walki, miała nawet kilku fanów. Jednak robiła to tylko po to, by oddać mężowi siarczysty policzek, który nie tak bolał jego, jak kobietę. Pewnego dnia zdecydowała się pojechać z siostrą na trzy dni do Walii, by tam porządnie odpocząć od okropnej codzienności. Nie zdążyły jednak nawet wyjechać z Londynu. Jak to bywa w życiu młodych kobiet, nie zapięły pasów, łamały prawo jadąc 100 km/h w terenie zabudowanym i, cóż, uderzyły w ciężarówkę. Przechodnie wezwali policję, straż pożarną, pogotowie… Wszystko, żeby tylko je ratować. Jednak Lucille dobrze wiedziała, że jej siostra umarła. Była już dorosła, nie wierzyła w bajki o cudownych powrotach do życia. Sama tylko miała głupie złamanie otwarte miednicy, którym wcale się nie przejmowała, płacząc nad swoją bliźniaczką, tak nieruchomą i spowiniętą w powadze śmierci. Pogrzeb był skromny, tylko dla rodziny. Louis nawet wytrzeźwiał, żeby trzymać się na nogach. Właściwie to może nawet zrozumiał swój błąd, bo już praktycznie nie pił, wspierając żonę kiedy tak tego potrzebowała. Tak było miesiąc. Ciężki, okropny miesiąc. Jedyne co się zmieniło to fryzura Lucille, bo ścięła włosy w oznace odcięcia się od rzeczywistości, co jakoś jej pomagało, przynajmniej mentalnie. Równo miesiąc po śmierci siostry wróciła do domu z cmentarza. Znicze wymienione, kwiaty podlane, modlitwa odmówiona, łzy wylane. A kiedy weszła do salonu, polały się kolejne. Oto na sznurówkach od jej adidasów wisiał nikt inny jak jej ukochany, z twarzą zastygłą tak jak Roxane po wypadku. Kobieta padła na kolana, zapominając nawet o potrzebie zdjęcia trupa, nie umiała się na to zdobyć. W ciągu miesiąca straciła dwie najważniejsze osoby swego życia, a jednak się nie załamała, przynajmniej na zewnątrz. Znalazła pracę w The Pandemonium Company jako zwykłe popychadło do parzenia kawy przełożonym. Jednak docenili ją i tak oto została księgową, czym chlubi się na wszystkie strony. Bo może doświadczyła bólu, ale nawet on, choć tak potężny, nie zabierze jej godności.
Szczegóły:
  • Lucy cierpi na bezsenność od wieku nastoletniego. Worki pod oczami to dla niej nic niezwykłego, wystarcza trochę korektora i pudru. Zasypia w okolicach drugiej w nocy, a i tak budzi się mnóstwo razy, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Louise ją wtedy przytulał, szepcząc do ucha słowa kołysanek. A teraz? Teraz musi zacisnąć zęby i czekać na znużenie.
  • Kobieta pali papierosy w długich munsztuczkach lub lufkach. Co prawda nie potrzebuje ich do szczęścia, bo nałóg jej nie opanował, jednak zawsze nosi jeden w torebce, ot tak, na odstresowanie się.
  • Zakochana w epoce wiktoriańskiej, weekendy spędza na targach antyków, szukając tylko wzrokiem nowego fotela czy lampy. Bo w końcu wszystko się może przydać, prawda?
  • Jej pupilem jest Ortie, czarna kotka rasy korat, którą kobieta dostała od męża na 23 urodziny. Imię zwierzaka oznacza pokrzywę, bo taki właśnie ma temperament. Ostra, niecierpliwa, jeśli pogłaszczesz ją w złym miejscu (podbródek przykładowo) bez wahania wysunie pazury, rzucając się na twoją rękę, jakby była najpiękniejszą myszką świata. Choć właściwie to nie myszką, bo kotka nie poluje na gryzonie. 
  • Boi się gołębi. Peristerophobię odkryto u niej już we wczesnym dzieciństwie, gdy widząc ptaka uciekała z krzykiem na drugi koniec ulicy, nie patrząc przed siebie. Właściwie to z każdym rokiem było coraz gorzej. Gdy ktoś powie do niej “gru” ta kuli się na podłodze, kołysając się w lewo i prawo. Co prawda dziewczyna nigdy nie miała z nimi jakichś nieprzyjemnych doświadczeń, ale lęk wykształcił się sam. 
  • Louis uwielbiał przebierać swoją wybrankę w różne stroje, jego ulubionym był kot. Dziewczyna bezwiednie mu się poddawała, pozwalała nawet wiązać smycz wokół szyi, zafascynowana brakiem tchu. Nadal ma w szafie strój krwawej pielęgniarki, pszczółki i kota właśnie, jednak wiszą tam tylko z sentymentu.
  • Geneviève nie potrafi przejść obojętnie obok kolorowych soczewek do oczu. Nie dość, że ma wadę wzroku od dziecka, to teraz może jeszcze zmieniać swobodnie kolor własnych oczu! W swoim posiadaniu ma takie okazy jak plamki lamparta czy tęczowe.
  • Wozi się swoim ukochanym białym Peugeot’em 307, którego nie zamieniłaby nawet na limuzynę. Oczywiście, mogłaby sobie kupić samochód nowszy, bardziej dostosowany do standardów jednak znów powraca jej sentyment do rzeczy materialnych. Kocha samochód tak bardzo, że czasem zwie go Peluche, co oznacza pluszowy.
  • Ma alergię na róże. Wszystkie jej randki (sprzed czasów Lousia oczywiście, bo nigdy go nie zdradziła) na których dostawała ów kwiaty kończyły się szybko i dość efektownie, bo w szpitalu. Sama woń kwiatków sprawia, że na jej ciele pojawiają się czerwone placki, a oczy jej łzawią. Dalsze zetknięcie z rośliną wywołuje duszności, a takie ataki mogą być nawet śmiertelne.
  • Nienawidzi kawy. Pije tylko soki lub herbaty, okazyjnie alkohol. Kawa jest dla niej niedopuszczalna, nawet ta zbożowa. 
  • Uwielbia malować usta czarnymi szminkami, choć i czerwone często występują. Czerń jednak po prostu do niej przemawia, choć wielu odradzało jej ten kolor. Co jednak mają ludzie do jej wyborów?
  • Kiedy jedziesz z nią samochodem, lepiej pamiętaj o zapięciu pasów. Ma na tym punkcie obsesję po wypadku siostry i zanim dobrze siądzie za kierownicą trzy razy sprawdza, czy aby na pewno się zapięła. 
  • Nie interesuje się związkami ani nie próbuje szukać desperacko miłości i zrozumienia. Jeśli jednak ktoś naprawdę byłby ciekawy, jest biseksualna. Choć właściwie nigdy nie miała dziewczyny, to cóż, kochała siostrę. Czasem właśnie miłością prawdziwą, a nie tą rodzinną. Nie można jednak powiedzieć, że Roxane się z tej obsesji nie cieszyła.
  • Mimo niechęci do nieśmiertelności, idzie ślepo za każdym wampirem. Wierna im wielce, fascynuje się każdym słowem wypowiedzianym z ich ust. Cóż, często też przez takie spotkania musi zakrywać włosami ślady po ugryzieniach.
  • Nie jest poliglotką, jednak zdążyła opanować cztery języki: francuski, angielski, włoski i niemiecki. Choć ten ostatni nadal ma dla niej kilka zagadek. Właściwie to żałuje sobie godzin spędzonych na wkuwaniu włoskiego, skoro nigdy tam nie była i żadnego Włocha nie spotkała, żeby chociaż się popisać.
  • W kącie jej pokoju leży, właściwie zapomniany przez właścicielkę, bezimienny pluszowy miś, którego dziewczyna dostała od rodziców jako mała dziewczynka. Kiedyś był intensywnie zielony i miał piękne, błyszczące oczka. Z biegiem czasu jednak zmienił kolor na szarawy, a oczka odleciały, zamienione na dwa guziki od nieużywanych jeansów. Mimo zapomnienia, dziewczyna nadal nie może się go pozbyć.
  • Jest znakomitą kucharką, serio. Bez problemu, ba, nawet bez przepisu przygotuje wymarzone danie swojego rozmówcy, choćby wymyślił sobie dawną potrawę Inków.
  • Jest ateistką, choć wychowywała się w rodzinie chrześcijańskiej. Jak to mówi “Gdyby Bóg istniał, to by mi trochę pomógł”. Ubolewa nad jej barkiem wiary szczególnie Karin, która potrafi nadal podsyłać jej pocztą różańce czy zaproszenia na uroczyste msze.
Login/email: Pamiętnik Galopu / nacik1111@gmail.com

I'm just trying to work out these cards I've been dealt

Imię i nazwisko: Margaret Keane
Pseudonim: Margie, Marge, rzadziej Gośka czy też Gosia. Albo Małgorzata.
Płeć: Kobieta
Wiek: 24 lata
Data urodzenia: 3 sierpnia 1990
Pochodzenie: Rajcza, Polska
Rasa: Człowiek
Stanowisko: Sekretarka dyrektora The Pandemonium Company
Status prawy: Nienotowana
Status cywilny: Panna
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Krewni:
  • Jadwiga Keane, matka, 48 lat. Przebojowa i zawsze służąca reszcie rodziny wsparciem, choć już nieco zmęczona życiem kobieta, która na chwilę obecną prowadzi chyba najważniejszą - rzecz jasna, zaraz obok tej o życie swojego młodszego dziecka, która miała miejsce nieco ponad 21 lat temu - batalię w swoim życiu. Otóż, od około pół roku walczy z rakiem jajnika.
  • Cian Keane, ojciec, 54 lata. Irlandczyk z pochodzenia, który całe życie - prócz wakacji u dziadków w Irlandii i u teściów w Polsce - spędził w Anglii. Zapracowany i nieco roztrzepany, ale zawsze stawiający rodzinę na pierwszym miejscu. Zapalony hazardzista, a odkąd jego małżonka się o tym dowiedziała - a dokonała tego w pierwszy. roku ich małżeństwa, gdy Cian przegrał w karty ich nowiusieńkie auto - także ostatnia osoba, która miałaby mieć dostęp do rodzinnych oszczędności.
  • Carlie Keane, siostra, 21 lat. Świeżo upieczona nauczycielka historii, wciąż mieszkająca z rodzicami z racji drobnych problemów zdrowotnych. Spokojna, cicha i stanowcza, a mimo to dogadująca się świetnie z tak różną od siebie siostrą. Cała rodzina od zawsze chuchała na nią i dmuchała, uznając fakt, że w ogóle z nimi jest, za prawdziwy cud - a to dlatego, że Jadwiga miała poważny problem z donoszeniem ciąży; poronienie od osiemnastego tygodnia wisiało nad nią niczym czarne chmury. Carlie koniec końców urodziła się jako wcześniak, w dodatku z hemimelią obu dolnych kończyn - dystalnej części lewej nogi nie ma w ogóle, prawej nodze brakuje kości piszczelowej. Nie dziwne więc chyba, że całe życie jeździ na wózku inwalidzkim.
  • Maria Szczęska, 80 lat, babcia od strony matki. Taka stereotypowa babcia, co to nie pozwoli wnuczętom odejść od stołu wcześniej niż po trzeciej dokładce, a po każdej wizycie wysyła ich do domu z kilkunastoma słoikami przetworów różnej maści. Oprócz dwóch kotów mieszka z nią także kuzynka Margaret, Joanna.
  • Abraham Szczęski, dziadek od strony matki. Zmarł w wieku 55 lat, trzy dni przed narodzinami Margaret.
  • Ava i Cillian Keane, dziadkowie od strony ojca, kolejno 79 i 85 lat. Nie mniej nadopiekuńczy niż pani Szczęska; i to nie tylko w stosunku do swoich wnucząt - co roku na święta urządzają wielką wyprawę do Polski, bo "ta biedaczka Mary nie może zostać przecież sama". A faktu, że, jak co roku, wcale nie będzie sama, do wiadomości nie przyjmują.
Osobowość: Margaret od samiutkiego początku gdzieś się spieszyło; wciąż jej się zresztą spieszy i wątpliwe jest, by kiedykolwiek przestało - bo i czemu miałoby? Tyle jest przecież rzeczy do zrobienia, tyle do odkrycia, a człowiek ma na to wszystko raptem kilka dziesięcioleci, które w dodatku każą mu bezsensownie marnować na życie w smutnej, szarej monotonii, za którą, jeśli oczywiście uda mu się z niej wpierw wyrwać, czeka go brutalny i równie bezsensowny wyścig szczurów, który jeszcze szybciej zabierze mu jego bezcenne lata. Dlatego właśnie Keane nie lubi stać w miejscu, a tym bardziej dawać się porywać bezmyślnemu nurtowi. Usilnie próbuje iść pod prąd i stara się nie marnować czasu na rzeczy, które uważa za nieprzydatne. Wiecznie za czymś pędzi, z głową zadartą wysoko i ze wzrokiem utkwionym w swoim celu, nie patrząc ani za siebie, ani tym bardziej pod nogi, i mimo tego, że bardzo często się potyka, z właściwą sobie niezłomnością dalej uparcie dąży do osiągnięcia go. Cierpliwość ma jedynie do swoich badań; wszystko inne z reguły chce mieć zrobione najlepiej na wczoraj, nieważne jak. Jej uwaga ma niezwykłą wręcz zdolność do podziału; często zajmuje się kilkoma rzeczami na raz, nie bardzo przykładając się jedynie do tych, jej zdaniem, mało ważnych. Potrafi wykonywać szkice do swoich notatek, oczywiście zerkając co chwilę przez mikroskop, jednocześnie uzupełniając dokumentację i oglądając kolejny odcinek swojego ukochanego serialu, i zrobić to wszystko dobrze, unikając jakiejkolwiek pomyłki - czy to niepoprawnego przerysowania zawartości komórki bakteryjnej, błędu w ciągu cyfr, czy też literówki w którejś z nazw. Musi oczywiście chcieć, a z tym u niej różnie bywa, żeby nie mówić, że z reguły jest kiepsko... Teraz pewnie nasuwa się pytanie: co ktoś taki robi na stanowisku sekretarki samego dyrektora tak wielkiej firmy? Cóż, wbrew pozorom, to proste. Mimo swoich licznych wad, Margaret jednak mimo wszystko potrafi być odpowiedzialna, a nawet wykrzesać z siebie nieco charyzmy. Jej podzielna uwaga i bystry umysł znacznie ułatwiają jej pracę, a ta odrobina samozaparcia, która urodziła się w niej, gdy przez swoją ignorancję oblała egzaminy i musiała pożegnać się ze studiami, sprawia, że przykłada się do swoich nowych obowiązków niemal tak bardzo, jak do swoich własnych naukowych spraw. Nie oznacza to oczywiście, że zdobycie tej posady zawdzięcza jedynie swoim zaletom - o nie, szczęścia miała aż nadto. Tak jak zawsze z resztą, bowiem natura musiała jakoś nadrobić fakt, że obdarzyła Margaret zerowym instynktem samozachowawczym - Keane bowiem nie zauważy zagrożenia, dopóki się o nie dosłownie nie potknie. Dziewczyna jest w stanie zrobić wszystko "dla dobra nauki", a jej życiowym celem jest odkrycie nowego gatunku - choćby i owada, chociaż nie ukrywajmy, że ssak, względem jakiś gad, wyglądałby ładniej w CV. I nieważne, że żmije są jadowite; przecież ona tylko chciała gada przenieść ze ścieżki na trawę, żeby zdjęcie ładniej wyszło. A że ukąsił, to nic. Do wesela się przecież zagoi, o co tyle krzyku. Ale to tylko jej wolno ryzykować - nikomu innemu nie pozwoliłaby zbliżyć się do takiego węża chociażby na krok. W stosunku do swoich znajomych, a tym bardziej przyjaciół i rodziny, potrafi być bardzo opiekuńcza. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Margaret jest z reguły przyjaźnie nastawiona do świata, a przy tym tolerancyjna i niezwykle wręcz ślepa jeśli chodzi o ludzkie niedoskonałości, i jeśli tylko nie zrobi się czegoś, co mocno wykroczy poza granice jej cierpliwości, jest się uznanym za prawie-przyjaciela. Bo tak naprawdę za prawdziwych, godnych zaufania przyjaciół uważa tylko kilka osób, a nawet i ich nie dopuszcza do swoich osobistych zapisków - to szczyt zaufania, którego nie osiągnął jeszcze nikt prócz Carlie, i nie zanosi się jakoś, by to się zmieniło. Temperament Margaret przypomina wulkan - możesz sobie robić, co tylko chcesz, a ona pozostanie spokojna, przynajmniej dopóki trzymasz się z daleka od krateru, już nie wspominając o wrzucaniu czegoś do jego wnętrza. Jeśli jednak popełnisz ten, nie ukrywajmy, całkiem pokaźny błąd, w najlepszym wypadku czeka cię chmura duszącego popiołu złożonego z ostrych słów, a w najgorszym... no cóż, wiadomo jak to było z Pompejami.
Aparycja: Nie można zrobić inaczej, jak tylko zacząć od bujnych, ognistorudych włosów do ramion, które są dumą i radością Margaret. Najczęściej nosi je rozpuszczone, dopasowując dokładnie do nich kolorystykę swoich ubrań, których znaczną część stanowią różnej maści swetry i sweterki. Jest stosunkowo wysoka - ma całe 171 centymetrów wzrostu - i szczupła w taki sposób, że o jakichkolwiek krągłościach praktycznie nie ma mowy. Jak na typowego rudzielca przystało, Margaret ma jasną cerę i zerowe zdolności do opalania, no chyba że garść nowiutkich piegów można uznać za opaleniznę, a o ile na jej twarzy można zobaczyć jedynie kilka - na całe szczęście - nierzucających się w oczy piegów, usadowionych trójkami bądź czwórkami na nosie, czole i policzkach, na jej ramionach i rękach są ich olbrzymie stada, których dziewczyna szczerze nienawidzi. Keane nie przywiązuje jakoś specjalnie wagi do makijażu - no i często nie ma też czasu go zrobić, nie ukrywajmy - zwykle ogranicza się więc do podkreślenia oczu, pomalowania rzęs i odrobiny różu na policzkach. Jej oczy natomiast to chyba jedyne, co nie zgrało się z włosami tak, jak powinno - zamiast zielonych, dostały się jej piwne przetykane złotem. No ale co poradzić. W końcu alleli, tak jak rodziny, się nie wybiera.
Życiorys: Po pozornej poprawie, stan zdrowia Abrahama Szczęskiego znacząco się pogorszył - na tyle, że zaczęto spodziewać się najgorszego, które zresztą niedługo później nastąpiło. Jego przebywającej w Anglii, będącej w ostatnim miesiącu ciąży córce nie pozostało więc nic innego, jak tylko rzucić wszystko i wracać do kraju, by pożegnać ukochanego ojca. Zmarł on zaledwie kilka godzin po przyjeździe młodego małżeństwa, zdążywszy jeszcze zamienić z nimi kilka słów. Rodzina nie puściła Jadwigi na jego pogrzeb z obawy o dziecko; razem z nią w domu została jej kuzynka, by dotrzymać jej towarzystwa. Gdy jednak żałobnicy wrócili, zastali pusty dom. Początkową panikę skutecznie zażegnała leżąca na stole w kuchni kartka wyrwana brutalnie z książki kucharskiej, na której prócz tytułu owej książki napisane były dwa bardzo niewyraźne słowa: wody odeszły. I tak Margaret rozpoczęła swoją drogę zupełnie nie tam, gdzie powinna, skutecznie przy tym odwracając uwagę swojej rodziny od żałoby, a pobyt państwa Keane w Polsce przedłużył się o kilka kolejnych dni potrzebnych na upewnienie się, że z noworodkiem wszystko jest w porządku. Trzy lata później w równie widowiskowy sposób na świecie pojawiła się Carlie, skupiając na sobie całą uwagę bliskich i większą część domowego budżetu - trzeba było przecież przeprowadzić się do domu bez schodów, zakupić wózek inwalidzki i kilka innych, niezbędnych sprzętów. Mimo tej nowej, początkowo ciężkiej sytuacji Keanowie jakoś dawali radę wiązać koniec z końcem, żyjąc tylko nieco oszczędniej niż dotychczas. Nie obyło się też oczywiście bez drobnej pomocy ze strony rodziny. Czas szczęśliwego dzieciństwa mijał, a siostry kończyły kolejne szkoły, idąc zupełnie różnymi ścieżkami. Margaret dostała się na studia teriologiczne tylko po to, by po roku z nich zrezygnować na rzecz analityki medycznej, dla której opuściła rodzinny dom i przeniosła się do kawalerki na drugim końcu miasta. Ten kierunek jednak przerósł ją i nie zdała na trzecim roku, gdy wyjechała wraz z resztą Stowarzyszenia Badań Kryptozoologicznych do Walii, kompletnie zapominając o egzaminach. Duma, a także wstyd za własną niekompetencję nie pozwoliły jej wrócić do rodziców, zrobiła więc pierwszy lepszy kurs i zaczęła szukać pracy. Na rozmowę do The Pandemonium Company poszła niemal w stu procentach przekonana, że nie ma szans zdobyć tej posady chociażby przez brak doświadczenia... ale jakimś cudem jednak się udało. Teraz dwoi się i troi, by nie zmarnować kolejnej szansy, którą podarował jej los.
Szczegóły:
  • Należy do Stowarzyszenia Badań Kryptozoologicznych.
  • Ma alergię na kokos w każdej postaci - wystarczy, że zje chociaż odrobinę, a cała puchnie i zaczyna mieć trudności z oddychaniem.
  • Jest także poważne uczulona na jad błonkoskrzydłych. Jeśli zostanie użądlona, nie ma szans, by obyło się bez pobytu w szpitalu.
  • Panicznie boi się krabów. Z tego też powodu nie wejdzie sama do morza głębiej, niż po pas. Nawet jeśli tym morzem jest Bałtyk.
  • Jej pupilem jest liściec, którego pieszczotliwie nazywa Jarzynką. Zawsze wyjmuje go z terrarium na czas pracy, żeby mógł rozprostować odnóża i powygrzewać się trochę pod lampką, a latem często zabiera go ze sobą na spacery. Nierzadko też zdarza się jej do niego mówić.
  • Jeśli chcesz powiedzieć na temat jej włosów coś, co nie będzie komplementem, lepiej w ogóle się nie odzywaj.
  • Nie znosi białej czekolady. Za zwykłą też zresztą jakoś szczególnie nie przepada.
  • Nie cierpi orzechów. Wyjątek stanowią fistaszki i pistacje - pod warunkiem, że są solone.
  • Może to nie dziwne, ale prócz angielskiego i francuskiego, którego podstawy zna jedynie dlatego, że musiała się go obowiązkowo uczyć w szkole (i, nie ukrywajmy, szczerze za to tej szkoły nienawidziła), zna także język polski. I to całkiem nieźle, bo chociaż trochę kaleczy wymowę, to jest w stanie z łatwością się z kimś po polsku dogadać.
  • Jest chrześcijanką opłatkowo-jajeczną.
  • W jej skromnym mieszkaniu nie sposób znaleźć książki traktującej o czymś niezwiązanym z zoologią, botaniką, czy anatomią. No, może prócz kilku o starożytnej Grecji czy Rzymie.
  • Przepada za grami pokroju Tomb Raider czy Assasins Creed, zdarza jej się też czasem zasiąść do Amnesii. Ale starymi, dobrymi Simsami też nie pogardzi.
  • Jest święcie przekonana, że stworzenia pokroju ngoubou czy mokele-mbembe istnieją naprawdę, i zamierza kiedyś ich istnienie udowodnić.
  • Uwielbia kawę, zwłaszcza tę zbożową.
Login/email: Katiś1

One day in the year of the fox came a time remembered well...

One day in the year of the fox
Came a time remembered well
When the strong young man of the rising sun
Heard the tolling of the great black bel
Imię i nazwisko: Veith Elias Hohenstein
Pseudonim: Agrest
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 233 lat
Data urodzenia: 14 października 1781
Pochodzenie: Okolice miasta Linz, Austria
Rasa: Wampir
Stanowisko: Zastępca szefa mafii
Status prawy: Nienotowany
Status cywilny: Kawaler
Partner: Brak
Potomstwo: Swoich dzieci nie ma, ale Alberta, potomka swojego bliźniaka, traktuje jak własnego syna.
Krewni:
  • Niclas Hohenstein, brat bliźniak. Został zamordowany 30 maja 1807. Najlepszy przyjaciel Veitha i jedyny członek rodziny, na którym mu za śmiertelnego życia tak naprawdę zależało, nie licząc Pii oczywiście.
  • Alexander Hohenstein, ojciec. Zmarł na zapalenie płuc 2 lutego 1801 roku w wieku 54 lat. Dumny, wyniosły i surowy człowiek, który zdawał się być zbyt majestatycznym, by móc mieć jakiekolwiek uczucia. Niemal nieobecny w życiu obu chłopców; był zbyt zajęty doglądaniem majątku, by mieć czas dla własnych dzieci.
  • Leonie Hohenstein, matka. Zmarła podczas porodu, mając 23 lata. Veith niewiele wie na jej temat, gdyż ojciec rzadko kiedy o niej wspominał, a od Pii mógł dowiedzieć się jedynie czegoś o jej wyglądzie, a mianowicie tylko tyle, że są do niej z bratem bardzo podobni.
  • Pia Johanson, niańka, zmarła 29 maja 1807 roku w wieku 87 lat. Była dla bliźniaków źródłem legend, towarzyszką zabaw, powierniczką, a przede wszystkim - matką, chociaż zwykle zwracali się do niej "babciu". Ufali jej bezgranicznie, była dla nich wsparciem i jedynym oparciem. Gdy jej zdrowie znacznie podupadło, a umysł przestał pracować tak, jak powinien, zapewnili jej opiekę i nie pozwolili ojcu wyrzucić jej na bruk.
  • Albert Hohenstein, 13 lat. Ostatni potomek Niclasa noszący rodowe nazwisko. Przerażona życiem, zamknięta w sobie sierota, która jeszcze za szczęśliwych czasów poprzedzających wypadek jakimś dziwnym sposobem zaskarbiła sobie przychylność Veitha i stała się oczkiem w jego głowie. Nie dziwne więc chyba, że gdy przyszło co do czego, wampir bez wahania przejął nad nim opiekę.
  • Tobias Hohenstein, ojciec Alberta. Zginął w 2007 roku w katastrofie lotniczej. Miał 29 lat.
  • Luna Hohenstein, matka Alberta, 35 lat. Leciała tego pamiętnego dnia feralnym samolotem razem ze swoim mężem, ale w przeciwieństwie do niego, przeżyła katastrofę. Przypłaciła to jednak utratą zdrowia; wymaga stałej opieki, jest całkowicie sparaliżowana, a tkwiący w jej głowie, niezdatny do bezpiecznego wyjęcia kawałek żelastwa, który prawdopodobnie jest rączką utwardzanej, skórzanej teczki, którą tego dnia miał przy sobie Tobias, sprawia, że ma trudności z mówieniem.
Osobowość: Patrząc na Veitha, z łatwością można odnieść wrażenie, że jest on lekko zagubiony w otaczającej go rzeczywistości. To jednak tylko złudzenie, którego szybko należałoby się wyzbyć, ponieważ jest to w stu procentach nieprawda. Veith bowiem wcale nie jest lekko zagubiony - on jest potwornie zagubiony. Chociaż bardzo się stara, nie potrafi ogarnąć nawet połowy rzeczy, z którymi powinien być na bieżąco, a współczesny świat niezmiernie go przeraża. Otoczony całą tą technologią, która pojawiła się jakby znikąd w ciągu tych kilku króciutkich dziesięcioleci, czuje się osaczony i zupełnie bezradny, a te uczucia ciągną za sobą z kolei irytację i niechęć do tego, czym szczycą się ludzie dwudziestego pierwszego stulecia. Oczywiście nie do wszystkiego - znalazłoby się kilka, jak nie kilkanaście rzeczy, które mimo wszystko zdobyły jego sympatię; chociażby niektóre gatunki nowoczesnej muzyki, czy też sztuka w szeroko pojętym zakresie. Kilkoro wyjątków jednak w żadnym razie nie zmienia faktu, że Veith to zagorzały konserwatysta, dla którego świat mógłby się zatrzymać na przełomie XVIII i XIX wieku i już więcej nie ruszać z miejsca. Jako że urodził się u schyłku romantyzmu, jest czymś w rodzaju formy przejściowej między romantykiem, a pozytywistą, przy czym tak naprawdę mocno odstaje zarówno od jednego, jak i od drugiego - i nie jest to bynajmniej spowodowane wampiryzmem. Jak na szlachcica starej daty przystało, ma o sobie odrobinę zbyt wysokie mniemanie, a jego maniery są nienaganne. Jest nieco szorstki w obyciu; do innych zwykle odnosi się z chłodną uprzejmością - zwłaszcza, jeśli ci inni są płci żeńskiej, która od zawsze go w pewnym stopniu onieśmielała - nie mówiąc ani tym bardziej nie robiąc niczego ponad to, czego wymagają dobre obyczaje. Veitha od zawsze cechowały łagodność, spokój i powaga - całkowicie rozluźnia się zwykle jedynie w towarzystwie bliskich przyjaciół, a i wtedy jego poczucie humoru nie jest jakieś wybitne. Pod pewnymi względami jest zamknięty w sobie; z reguły woli słuchać niż mówić, zwłaszcza, jeśli rozmowa dotyczy tematów osobistych, takich jak chociażby przeszłość. Veith wyznaje zasadę mówiącą o tym, że jeśli chce się mieć coś zrobione dobrze, należy zrobić to samemu, a gdy się za coś weźmie, wkłada w to całe serce i łatwo nie odpuszcza. To typowy perfekcjonista, który wszystko musi mieć zrobione od przysłowiowej linijki, w dodatku mający niemal obsesję na punkcie porządku - wszystko musi być na swoim miejscu, czyste i schludne, powinno też w miarę możliwości mieć jakieś walory estetyczne. W swoich przekonaniach jest uparty jak osioł; nawet jeśli nie ma racji, będzie się bronił tak długo, aż nie dostanie udowodnienia spełniającego jego wygórowane wymagania. Jego obrona nie będzie jednak agresywna, obejdzie się bez krzyków i uderzania pięścią o stół; Veith bowiem jest w stu procentach pacyfistą i unika jakichkolwiek przejawów przemocy, nawet tych słownych. Uparcie próbuje także nawracać swoich znajomych do takiego stylu bycia, a ich ignorancja w żadnym wypadku go nie zraża, bo przecież trzeba ich akceptować takimi, jacy są. Trzeba przy tym zaznaczyć, że bliscy są dla niego największą wartością i przy okazji jedyną rzeczą, dzięki której ma motywację do robienia czegoś ponad siedzeniem w rodzinnym dworku w Austrii i opieką nad biblioteczką i ogrodem. Są też jedną z tych nielicznych rzeczy, zaraz obok dumy i honoru, przez które zdarza mu się czasem zapominać o swojej spokojnej, bezkonfliktowej naturze. Zwłaszcza w stosunku do Alberta jest więcej niż nadopiekuńczy; chorobliwie wręcz pilnuje, by chłopakowi nic się nie stało, a do każdej jego choroby, czy to przeziębienia, czy skręconej kostki, podchodzi jak do dżumy. Podsumowując krótko: Veith to stroniący od przemocy pacyfista, który rozerwie ci gardło i wypruje flaki, jeśli chociażby spróbujesz podnieść rękę na jego bratanka.
Aparycja: Veith to stosunkowo wysoki, bo mający 187 cm wzrostu, szczupły, żeby nie powiedzieć wątły, mężczyzna o delikatnej, prawie kobiecej urodzie i właściwej wampirom, lecz odziedziczonej podobno po matce chorobliwie bladej cerze. Jego jasnobłękitne, hipnotyzujące wyrazistością koloru oczy mają łagodny, rozumny wyraz człowieka, który swoje już przeżył i obecnie przyjmuje świat z uprzejmym zainteresowaniem, uważając się jedynie za obserwatora, a nie uczestnika zdarzeń. Jasne, sięgające pasa włosy zwykle nosi spięte w koński ogon, przy okazji przesłaniając nieznacznie wydłużone uszy, jego zdaniem rzucające się w oczy niczym krew na świeżym śniegu. Garderoba Veitha przez te dwieście lat nie bardzo się nie zmieniła; chociaż niektóre elementy swojego ubioru musiał zastąpić ich nowoczesnymi odpowiednikami, wciąż ubiera się zgodnie z XIX-wieczną modą.
Życiorys: Veith wywodzi się z szanowanego i wpływowego austriackiego rodu, o którym głośno było niegdyś niemal w całej Europie. Chociaż urodził się już u schyłku jego świetności, gdy nazwisko Hohenstein powoli odchodziło w zapomnienie, był jego największą ozdobą i jednocześnie pośrednią przyczyną zguby. Był drugim i zarazem ostatnim synem głowy rodu Hohensteinów, młodszym od swojego brata bliźniaka zaledwie o kilka minut. Jako że ich matka zmarła podczas porodu, a ojciec był jedynakiem i nigdy ponownie się nie ożenił, dwaj bracia byli ostatnią nadzieją dogasającej familii. Dzieciństwo upłynęło im tak, jak zwykle upływało dzieciństwo szlachciców z bogatych rodzin; byli rozpieszczani do granic możliwości, pobierali nauki od najlepszych prywatnych nauczycieli, a ich jedynym zmartwieniem były spływające na niczym próby zaimponowania ojcu. Zawsze trzymali się razem i nie zmieniło się to nawet w późniejszych latach, chociaż zaczynali coraz bardziej się od siebie różnić. Na każdym przyjęciu, polowaniu czy balu trzymali się blisko siebie; wystarczyło poszukać spokojnego Veitha, by znaleźć również jego charyzmatycznego, błyskotliwego brata, który już niedługo miał przejąć rodzinny interes. Pod koniec 1800 roku Alexander Hohenstein podupadł na zdrowiu i kilka miesięcy później zmarł, ale jeszcze przed śmiercią zdążył ożenić pierworodnego syna z córką swojego zaufanego przyjaciela i wspólnika, Ludwiką von Finckenstein. Małżeństwo było w miarę udane, a młoda para już w sierpniu następnego roku doczekała się pierwszego dziecka, małej Elżbiety. Veith natomiast wyjechał do Wiednia studiować filozofię. Tam też w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności został przemieniony w wampira. Do dziś sam nie wie, jak to dokładnie się stało; pamięta jedynie, że tego feralnego wieczora wyszedł wraz z kolegami uczcić zdane egzaminy, a następnego dnia obudził się w ciemnym zaułku, otępiały, obolały, z kończynami jak z ołowiu, dręczony jakimś dziwnym pragnieniem. Miał trudności ze zlokalizowaniem kamienicy, w której wynajmował mieszkanie, a gdy w końcu do niej dotarł, przez następny tydzień jej nie opuszczał, coraz bardziej opadając z sił. Próbował się zmusić do jedzenia, ale zwracał każdy, nawet najmniejszy kęs. Nie potrafił stwierdzić, co mu dolega i prawdopodobnie rychło zakończyłby swój krótki wampirzy żywot, gdyby nie dziwne zrządzenie losu, które pewnego dnia kazało mu wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy stanął przed bramą, przytrzymując się ściany i grzejąc się w promieniach zachodzącego słońca, jego uwagę zwróciło ciche gruchanie, które rozległo się tuż obok jego nogi. Dopiero teraz zauważył, że na chodniku, może o krok od niego, leży dogorywający już gołąb ze złamanym skrzydłem. Coś kazało mu podnieść go i zabrać do domu, a gdy próbował opatrzyć ptaka, zapach jego krwi pobudził w nim ten dziwny instynkt, który nie dawał mu spokoju od tamtej nocy, gdy obudził się w zaułku, i który teraz całkowicie nim owładnął. Nieszczęsny ptak stał się pierwszą ofiarą Veitha i jednocześnie uratował mu życie, nie tyle dostarczając mu pokarmu, co uświadamiając, kim jest. Nocą tego samego dnia młody wampir udał się na swoje pierwsze polowanie, a nazajutrz rano ruszył w podróż do Linz, czując się zarazem lepiej i gorzej - o ile jego zdrowie w znacznym stopniu uległo poprawie, czuł się podle. Niclas powitał go w domu z otwartymi ramionami i nie omieszkał przedstawić mu swojego drugiego dziecka, które raptem kilka dni wcześniej przyszło na świat i zostało nazwane imieniem swojego dziadka, Alexandra. Veith wynajął mieszkanie w jednej z najlepszych kamienic w Linz, odzyskał dawny wigor, znów zajął się nauką, a żywienie się krwią powoli przestawało robić na nim wrażenie, zwłaszcza, że pił jedynie krew zwierząt. Przez kolejne trzy lata wiódł spokojny żywot, nieświadomy faktu, że zwraca na siebie coraz większą uwagę. Gdy w maju 1807 zmarła Pia, kobieta, która zastępowała obu bliźniakom matkę, Niclas sam pofatygował się wieczorem, by powiadomić o tym brata osobiście. W mieszkaniu jednak zamiast Veitha zastał niewielką grupę ludzi uzbrojoną w osikowe kołki. Jego łudzące podobieństwo do brata go zgubiło; łowcy wampirów przebili go kołkiem, nim zdążyli chociaż pomyśleć o tym, że wampir, którego szukają, ma przecież bliźniaka. Następnego ranka zwłoki kilku z nich znaleziono w kawałkach, rozwleczone po całym mieście, a szalejący z rozpaczy Veith zniknął na następne 120 lat, raz na jakiś czas tylko upewniając się, że z dziećmi, a potem wnukami Niclasa wszystko jest w porządku. Tak naprawdę wrócił do rodziny dopiero, gdy druga wojna światowa rozdarła Europę, i pozostał z nią do teraz, dla kolejnych trzech pokoleń Hohensteinów będąc dalekim wujem. Gdy siedem lat temu Tobias - czyli drugie pokolenie Hohensteinów-bratanków - zginął w katastrofie lotniczej, a jego żona trafiła do znajdującego się w okolicach Londynu i prowadzonego przez jej kuzynkę ośrodka pomocy paliatywnej, Veith był zmuszony przejąć opiekę nad Albertem, ich synem. Z racji tego, że chłopak był do matki mocno przywiązany, wampir przeniósł się wraz z nim do Londynu, by mógł ją odwiedzać.
Szczegóły:
  • Jako wampir-wegetarianin, unika ludzkiej krwi, a główną część jego diety stanowi krew królicza, która pod względem walorów smakowych jest - przynajmniej według Veitha - najmniejszym z możliwych złem.
  • Jest miłośnikiem opery; zwykle ciąga do niej Alberta przynajmniej dwa razy w tygodniu, chyba, że chłopakowi uda się jakoś od tej katorgi wywinąć bólem głowy czy inną klasówką. Zwykle jednak Albert nie próbuje tego robić, gdyż w zamian za wyjście do opery ma pełne prawo zaciągnąć wuja do kina na jakiś dobry film akcji albo Dreamworksowską produkcję.
  • Uwielbia grę w szachy i jest prawdziwym czarnym koniem. Szachy to też jedyna gra, w którą daje radę grać na komputerze - oczywiście jeśli wcześniej ktoś je włączy i przypomni mu, co ma naciskać, żeby przesuwać figury.
  • Mimo usilnych starań Alberta, wciąż zupełnie nie radzi sobie z obsługą telefonu. Jedynym, co potrafi zrobić na swojej przedpotopowej, przypominającej nieco kalkulator komórce, jest odebranie połączenia. A i tak nie zawsze naciśnie na ten klawisz, na który powinien.
  • Kocha psy. Gdyby nie alergia Alberta, najpewniej już dawno wziąłby jakiegoś ze schroniska - najchętniej takiego po przejściach, którego nikt inny nie chciałby przygarnąć.
  • Jeśli chodzi o nowszą muzykę, najchętniej słucha Gregoriana, Ery i wszelkiej maści bluesu. Najczęściej słucha jej z walkmana starej daty, który jest chyba jedynym urządzeniem, do obsługi którego Veith nie potrzebuje niczyjej pomocy.
  • Używanie przez niego komputera, telewizora czy też karty kredytowej kończy się zwykle rozpaczliwym "Albert, ratunku".
  • Albert poszedł w ślady ojca i również zwraca się czasem do Veitha per "wujku Agreście".  Wzięło się to stąd, że któregoś lata Veith poważnie rozchorował się po tym, jak za namową trzynastoletniego wtedy Tobiasa "dla próby" zjadł kilka niewielkich owoców zielonego agrestu. Od tego czasu wampir nienawidzi tych owoców szczerze i otwarcie, ale do przezwiska zdążył już przywyknąć - bo i czy miał jakiś wybór?
  • Jeszcze za życia trenował szermierkę. Szło mu to dosyć miernie, ale podstawy jakoś opanował, a podobno z tym jest jak z jazdą na rowerze.
  • Mimo, że upłynęło już tyle lat od emancypacji kobiet, wciąż nie potrafi do końca przywyknąć do niezależności płci pięknej. Nie żeby był seksistą czy czymś w tym rodzaju - po prostu uważa feministki za istoty więcej niż przerażające.
  • Zdarza mu się czasem pooglądać telewizję; upodobał sobie zwłaszcza lecące na Comedy Central stare komedie. Zdecydowanie jednak bardziej od telewizji woli książki, zwłaszcza przygodowe i romanse z okolic lat 70-tych XX wieku.
  • Chociaż większość z nich zna już na pamięć, wciąż sięga po klasyki takie jak "Romeo i Julia", "Cierpienia Młodego Wertera" czy też "Nowa Heloiza". Ostatnio zajął się kolekcjonowaniem ich różnych wydań.
  • Chociaż większość wampirów z zasady unika kościołów jak ognia, Veith jest jednym z tych wierzących i praktykujących wybryków natury, którym rzadko kiedy zdarza się opuścić niedzielną mszę. Jest wyznania rzymskokatolickiego.
  • Ma zaawansowaną kinetozę i każdą jazdę pociągiem, samolotem, statkiem czy innym autobusem przypłaca kilkugodzinnymi mdłościami, zawrotami głowy i ogólnym osłabieniem. Najgorzej sprawy mają się z karuzelami większymi od tych konikowych; po pięciu minutach jazdy Veith zwykle wygląda zupełnie tak, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Co najdziwniejsze, w samochodzie zwykle czuje się świetnie.
  • Posiada prawo jazdy. Jest jednak niedzielnym kierowcą, w dodatku zawalidrogą; boi się rozwijać prędkości większe niż 60 km/h i robi to tylko w ostateczności. 
Login/email: Katiś1
Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony